Wracałam
właśnie z miasta pewnego upalnego dnia. Nie marzyłam o niczym innym jak walnąć
się na łóżku i zasnąć zimowym snem. Tia… zimowym. Tu w Los Angeles prędzej
świnie zaczął latać niż spadnie choćby jedna śnieżynka. Kiedy stanęłam przed
swoim mieszkaniem, jęknęłam cicho pod nosem. Już to sobie wyobrażałam jak
ostatnimi siłami wdrapuję się na ostatnie piętro blokowiska. Istna mordęga.
Mimo to, cieszę się, że tu mieszkam. Nie chcę się chwalić, ale z mojego balkonu
widać salę koncertową, a co za tym idzie mogę bawić się za free. Nie raz
krzyczało się imię swojego ukochanego artysty i nie raz wyciągało się od gwiazd
autografy. I to wszystko po drugiej stronie ulicy. Myślicie, że to fajnie? Tak,
jednak nie zawsze. Dlaczego? Tylko jedno ciśnie mi się na usta- Big Time Rush.
Gdy
się dowiedziałam, że mają dzisiaj grać pod moim domem, czułam, że mój pokój
stanie się salą tortur. Nie pomogą mi nawet szczelne, dźwiękoodporne okiennice,
o które kiedyś zatroszczył się mój ojciec. Nienawidzę tego bandu z całego swego
serca. Banda kretynów, którzy uważają, że są zajebiści, a nie są. Nie wiem co
te wszystkie laski w nich widzą, bo w moich oczach byli, są i będą tylko zgrają
małpek kapucynek, które źle tańczą i jeszcze gorzej śpiewają. Dlatego
przebrałam się szybko, wzięłam jabłko na przekąskę i wyszłam na zewnątrz.
Zaczęło
się. Tępe Rusherki mnożyły się pod bramą szybciej niż króliki. Można byłoby
porównać ich do stada bydła. Sorry, stado bydła zachowuje się lepiej niż
nastoletnia anarchia, a są to zwykłe zwierzęta. Kolorowe transparenty wzbijały
się w powietrze, a ich opisy przyprawiały mnie o mdłości. Zatkałam natychmiast
swoje uszy chroniąc je przed piskiem tych zwierząt gdy lśniący tour bus
podjechał pod bramę. Aż skóra cierpła mi na rękach. Wywróciłam oczami i poszłam
dalej. Przynajmniej tak chciałam zrobić. Jakaś chmara debilek wpadła na mnie
ciągając mnie za sobą. Nie obejrzałam się, a już znajdowałam się w epicentrum
dzikiego tłumu. Znalezienie wyjścia z tego wariatkowa było trudniejsze niż
przebycie labiryntu Minotaura. Czułam jak zagłębiam się w tę puszczę, jakby
rzeka ciągnęła mnie ze swoim prądem aż do wodospadu. Przeklęłam głośno, bo była to już lekka przesada kiedy ktoś mnie staranował. Zachwiałam się i upadłam na
ziemię.
-
Kurwa, pali się czy co?- zadałam to pytanie chodnikowi, na który upadłam, bo po
tej ofierze losu ślad zaginął.
-
Pomogę.- usłyszałam męski głos. Podniosłam głowę i następnie tego pożałowałam.
Zielonooki blondyn wyciągał po mnie rękę. Odrzuciłam jego pomoc kiedy odtarło
do mnie, że to on. Srendal jakiś tam. Bez słowa wstałam i otrzepałam się z
ulicznego brudu.- Nic ci nie jest?- olałam nutę troski w jego głosie.
-
Nie twój interes.- syknęłam.
-
Spokojnie.- uśmiechnął się. Wziął fotografię z ręki swojego kumpla i nabazgrał
coś na tym markerem.- Proszę.- wręczył mi autograf.
-
Nie! Zabieraj to, nie chcę tego!- odskoczyłam od niego jak oparzona. Czułam, że jeśli nawiążę jakiś najbliższy kontakt z tym świstkiem, zostanę splamiona do
końca swojego i tak nędznego życia. Na moje słowa podniósł wysoko swoje krzaki.
Ha ha! Na pewno nie spodziewał się takiej reakcji, no i ma suprise. Syciłam się
tym widokiem. Uniosłam wysoko głowę i odwróciłam się na pięcie. Nagle poczułam
drobne szarpnięcie, a gdy się znów obróciłam, go już tam nie było. Wraz ze
zniknięciem BTR za wejściem, tłum się rozrzedził.
W
tym stanie nie mogłam nigdzie wyjść. Moje buty wyglądały jak po bliskim
kontakcie z bajorem, włosy miałam roztrzepane na wszystkie strony świata, a w
dodatku urwała mi się szelka od torebki. Super! Same straty. I jeszcze się
ludzie pytają za co ja ich tak nie znoszę… Zgrzytnęłam zębami kiedy
wchodziłam po schodach. Weszłam do mieszkania i doprowadziłam się do stanu używalności.
Na szczęście po wschodniej części mojego lokum nie dało się usłyszeć nic z
Rushowego rzępolenia. Rzuciłam się na kanapę. Sięgnęłam do torebki, aby
wyciągnąć komórkę. W swoje ręce chwyciłam jednak coś innego. I co ja tam
znalazłam? Pognieciony autograf od tego kretyna. Musiał mi go włożyć do
torebki. Tylko po co się trudził skoro tak go potraktowałam? To co było na
odwrocie dopiero mnie zszokowało. Nabazgrał swój numer telefonu i podpisał się
pierwszą literą swojego imienia z kropeczką. Chyba mało mu było. Zgniotłam
papier w rękach oraz zapoznałam go z nowymi przyjaciółmi z kosza na śmieci.
Koncert
się skończył. Uf… nareszcie. Patrzyłam w okno jak wszystkie Rusherki opuszczają
teren imprezy z miną jakby były świeżo po orgazmie. Zjadłam kolację i wyszłam z
psem na spacer. Tak, mam psa. Nazywa się Chucky jak laleczka Chucky, bo mój
pies lubi straszyć, a ja nie mam nic przeciwko. Poszłam z nim do parku. Dobrze
mi zrobiło to świeże powietrze. Spuściłam pupila ze smyczy żeby sobie pohasał
po trawie. Niedaleko mnie przechodziły dwie takie jedne z mojej klasy, które
nawet na mnie nie spojrzały. Przyzwyczaiłam się, że mało osób mnie lubi. I mam
to w dupie. Nie ukrywam, że jestem chamska, wredna i popierdolona. I tylko z
takimi ludźmi się zadaje.
Nagle
usłyszałam warczenie mojego psa. Podniosłam się z ławki gdy zobaczyłam tę scenę.
Chucky szarpał się z jakimś kolesiem. Przyjrzałam się uważnie jego twarzy i
przeklęłam pod nosem. Odkleiłam mojego psa od rozszarpanej nogawki blondyna.
-Twój
pies mnie zaatakował.- mógł na mnie nawrzeszczeć i zrobić aferę, ale w jego
ustach brzmiało to jak zwykłe stwierdzenie faktów.
-
Może miał powód. Może cię nie lubi.- schyliłam się, aby zapiąć mu smycz.-
Zresztą nie dziwię mu się.
-
Nie uważasz, że powinnaś mi się jakoś odwdzięczyć?- spytał udając,
że nie słyszał tego co powiedziałam.
-
Myślisz, że jeśli jesteś sławnym Kendallem…- urwałam.
-
Schmidt.- dodał.
-
Nie ważne.- machnęłam ręką.- No dobra.- wywróciłam oczami.- Zapłacę ci za te
spodnie.
-
Wolałbym żebyś odwdzięczyła się po mojemu.- uśmiechnął się zawadiacko.-
Zapraszam cię na kawę.
-
Ja naprawdę zapłacę za te spodnie.- kontynuowałam teraz lekko zmieszana.
Wolałam mieć to za sobą niż brechtać się z nim z jakiś pierdół przy kawusi. No
aż słabo mi się robiło.
-
Jesteś uparta.- wyrwał mnie z myślenia. Jego promienny i szczery uśmiech
podnosił mi ciśnienie.
-
Ja po prostu nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
-
Ale musisz. Nie masz innego wyjścia.- pokręcił głową lekko wzdychając.
-
Założysz się?- wystawiłam mu język i odwróciłam się na pięcie. Poszłam przed
siebie.
-
Ejejejej!- zatrzymał mnie kładąc rękę na moim ramieniu.
-
Łapy przy sobie!- otrzepałam bluzkę jakby miała kontakt z czymś obrzydliwym.
-
Dlaczego traktujesz mnie jak trędowatego?- widziałam jak natychmiast smutnieje.
-
Dlaczego nadal ze mną rozmawiasz, choć ciągle ci dopierdalam?- właśnie tego nie
ogarniałam najbardziej. Jestem mistrzynią spławiania takich typów jak on, a tu
się trafił jakiś wyjątkowy rebeliant.
-
Pójdziesz ze mną na kawę, a potem się od ciebie odczepie. Obiecuję.- przyłożył
rękę na sercu. W końcu uległam, bo miałam już dość użerania się z nim. A w
dodatku miałam okazję się z nim trochę podroczyć i sprawdzić jego granicę
wytrzymałości. Odprowadziłam psa, a następnie poszliśmy do tej kawiarni.
Już
mu się odechce zadzierania ze mną. Zasada numer jeden: Zamawiaj najdroższe
rzeczy. Zasada numer dwa: Narzekaj na wszystko. Zasada trzecia i ostatnia,
najbardziej dobitna: Podsumuj, że nie podobało ci się spotkanie i żałujesz
zmarnowanego czasu. Bez patrzenia w menu zamówiłam ostatnią propozycję, bo była
najdroższa. Nawet nie wiem co to była za kawa, miałam to gdzieś. On zamówił to
samo. No tak… dla takich jak on to dolar tam czy siam to bez różnicy.
-
Jak masz na imię?- spytał.
-
Co?- niedosłyszałam za pierwszym razem, bo się zamyśliłam.
-
Siedzimy tu razem, a ja nawet nie wiem kim jesteś.
-
Gall Anonim.- burknęłam.
-
Coś czuję, że ty mnie nie lubisz…- łypnął na mnie wzrokiem z uśmieszkiem. Nie
wiem kurwa skąd w nim tyle radości skoro nie powiedział nic śmiesznego.
-
Wow. Masz zapłon jak Internet Explorer…- wywróciłam oczami i machnęłam
nonszalancko ręką.
-
To nie fair.- podparł głowę na łokciu.- Ty znasz moje imię.
-
No dobra, mus to mus. Jeśli już chcesz zadowolić swój ciasny tyłek to jestem
Kate.
-
Hmm… ładnie.- wyprostował się opierając wygodnie na oparciu krzesła.
-
Tylko bez takich. Nie ogarniam cię. I co ty robiłeś w moim parku?
-
Po koncercie lubię wyjść na świeże powietrze. I to też mój park. Wprowadziłem
się z przyjaciółmi tydzień temu.
-
Zajebiście…- zironizowałam. Jeszcze tego mi brakowało żebym widziała go
częściej.
-
Skąd w tobie bierze się tyle nienawiści?- zaczął przyglądać mi się badawczo.
-
Po prostu nie znoszę waszego zespołu…- powiedziałam wprost. Zawsze byłam
szczera do bólu.
-
Nie mnie oceniać twoich gustów muzycznych, ale dlaczego?- drążył dalej ten
temat.
-
Bo tak!- wystawiłam mu język.
-
To nie jest wystarczający argument. Nawet nas nie znasz, a już oceniasz.-
założył ręce. Wyglądał jakby miał mi zaraz pocisnąć jakiś wywód.
-
Taka już jestem i weź zejdź ze mnie.- spiorunowałam go spojrzeniem. Kendall
westchnął ciężko i pokręcił głową uśmiechając się pod nosem.
-
Jeśli podasz mi jeden konkretny powód.- podniósł wskazujący palec.
-
Bo…- urwałam. Cholera. Po namyśle zdałam sobie sprawę, że nie wiem co mam mu
odpowiedzieć. Nie umiałam znaleźć racjonalnego powodu, aby móc mu potem zaśmiać
się w twarz. Miałam pustkę w głowie, nagle wszystko mnie upuściło. Zablokowałam
się. Nie czułam się z tym dobrze, więc musiałam to obrócić na swoją korzyść.-
Kiedy przyniosą tę kawę?- odwróciłam się w kierunku lady, aby nie spojrzeć
przypadkiem mu teraz w oczy.
-
A jednak…- tymi słowami zwrócił na siebie moją uwagę.- Jesteś zwyczajną
hejterką.
-
Wal się! Skoro tak to możesz stąd wyjść jeśli ci się coś nie podoba. Ja za tobą
płakać nie będę.
-
Ale chcę.- dodał.- Jesteś inna niż wszystkie dziewczyny, z którymi miałem do
czynienia. I to mi się w tobie podoba. Lekki paradoks, nieprawdaż?
-
Tia…- udałam, że tego nie słyszałam.- I co mam zrobić z tym faktem?
-
Ty w ogóle słuchałaś kiedykolwiek jak śpiewamy?- zaczynał mnie coraz bardziej
irytować.
-
Ehm…- zastanowiłam się chwilę.- Jakaś taka jedna była. Dziesięć sekund nie
minęło i już byłam zmuszona to wyłączyć. Z czego się ryjesz?
-
Z ciebie.- uspokoił po chwili swój śmiech.
-
Nie będę tego znosić!- podniosłam się gwałtownie szurając krzesłem. Ruszyłam w
stronę wyjścia.
-
Ale kawa!- wtrącił.
-
Możesz ją sobie wlać do gatek, aby zapewnić sobie cudowne wrażenia!- trzasnęłam
drzwiami nie oglądając się za siebie.
Na
dworze zapadał już zmrok. Byłam wykończona całym tym dniem. Marzyłam, aby
zasnąć, a następnego dnia nie pamiętać o tym co zaszło dzisiaj. Już szykowałam
się do snu kiedy usłyszałam jak na zewnątrz ktoś się głośno drze wołając moje
imię. Natychmiast weszłam na balkon i złapałam się za głowę. Ten idiota stał
przed moim oknem, a w ręce trzymał gitarę. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię
szybciej niż go uduszę, bo zwrócił też uwagę moich sąsiadów.
-
Co do jasnej cholery ty wyprawiasz?!
-
Nie słyszałaś mojego śpiewu, więc sam przyszedłem ci go zaprezentować.
Udowodnię ci, że się mylisz!
-
Siarę mi tylko robisz! Weź, zjeżdżaj stąd!- machnęłam ręką wypraszająco. Nic to
nie dało. Ten zaczął pociągać za struny i coś śpiewać. Zasłuchałam się na
chwilę, po czym szybko się otrząsnęłam.
-
Zamknij jadaczkę!- marnowałam tylko głos. W niego to jak grochem o ścianę.
Wpadłam na pomysł. Wróciłam do kuchni, aby wlać wodę do wiadra. Kiedy weszłam z
powrotem na balkon, nadal śpiewał. Już szykowałam się, aby spuścić na niego
swoją wodną Hiroszimę kiedy… nie mogłam. Nie wiedziałam co mnie powstrzymywało.
Patrzyłam na niego i opadły mi ręce. Co się ze mną dzieje? Ma jakiś hipnotyczny
głos, który mnie zaklął? To chyba przez to zmęczenie. Nie poddawałam się.-
Ucisz się!
-
Zmuś mnie!- przestał.
-
Schodzę, aby ci wpierdolić.- po chwili byłam już na dole.
-
Podobało ci się?- spytał uchachany.
-
Nie!- wrzasnęłam bezmyślnie.
-
Kłamiesz. Widziałem to w twoich oczach. Nie chcesz się po prostu przyznać.
-
Gówno widziałeś.- warknęłam. Sąsiedzi zdążyli już się pochować, bo koncert się
skończył.
-
Powiedz mi wprost!- pierwszy raz podniósł na mnie ton głosu. Nie uśmiechał się
teraz jak zawsze. Był poważny. Tak poważny, że mnie trochę tym nawet
onieśmielił.
-
Nienawidzę cię…
-
A ja wprost przeciwnie.- przybliżył się. Kiedy on stawiał krok do przodu, ja
krok do tyłu. Byliśmy jak dwa magnesy o tych samych biegunach. W końcu nie
miałam jak się odsunąć, bo natknęłam się na ścianę od swojego blokowiska.- Ty
mnie nienawidzisz, a ja się w tobie zakochałem. Czy to ma prawo bytu?-spojrzał
mi głęboko w oczy. Zdecydowanie przywarł mnie do ściany. Zrobiło mi się gorąco.
Nie wiem dlaczego mój organizm tak zareagował. Chciałam uderzyć go w twarz, ale
nie mogłam. Zatraciłam się w jego magnetycznym spojrzeniu.- Czujesz to? O to
chodzi. Jara cię hejtowanie mnie, wręcz podnieca, sprawia ci przyjemność… A ja
ci wytłumaczę dlaczego tak jest.
-
Spier…- nie dokończyłam, bo zamknął mi usta pocałunkiem. Poczułam jak cała
złość uchodzi ze mnie jak powietrze z przebitej dętki. Moje ciało wypełniło
pewnego rodzaju uniesienie. Nie byłam w stanie mu się sprzeciwić. Zdałam sobie sprawę, że moja nienawiść zagłuszała tylko moje pragnienie o byciu kochaną. Tak, chyba się w nim zakochałam. Wiem, jestem walnięta. To wszystko jest nielogiczne, ale taka już jest miłość.
Od tamtej pory jesteśmy razem. Zdążyłam też poznać Logana, Jamesa i Carlosa. Razem we czwórkę zmienili moje postrzeganie świata o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nadal jest dla mnie nie do końca zrozumiałe czemu żywiłam do nich tyle negatywnych emocji. Nigdy przecież nie spotkałam równie wspaniałych i prawdziwych facetów. Pewnego dnia spacerowałam z Kendallem po parku kiedy spotkałam koleżankę, z którą jeszcze niedawno jeździłam po BTR. Spojrzała na mnie jakbym pozjadała wszystkie rozumy i w jednej chwili wyrzekła się mnie. No niestety. Zawsze będą tacy, którzy będą hejtować. No cóż... Haters gonna hate but Rushers gonna Elevate.
* Mam nadzieję, że Wam się podobała ta 1-razówka mimo to, ile niemiłych rzeczy napisałam. Ja tak nie myślę. Przepraszam, że tak pojechałam po Kendallu, ale zrobiłam to w celu artystycznym :) No trochę nietypowa opowiastka mi wyszła, ale o to chodzi. Nawet nie wiecie jak ciężko było mi wcielić się w rolę Kate. Ja jestem dumna z bycia Rusher i wy na pewno również. Trzymajcie się, w grupie siła ^^
Kto Rusher niech komentuje :*
Od tamtej pory jesteśmy razem. Zdążyłam też poznać Logana, Jamesa i Carlosa. Razem we czwórkę zmienili moje postrzeganie świata o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nadal jest dla mnie nie do końca zrozumiałe czemu żywiłam do nich tyle negatywnych emocji. Nigdy przecież nie spotkałam równie wspaniałych i prawdziwych facetów. Pewnego dnia spacerowałam z Kendallem po parku kiedy spotkałam koleżankę, z którą jeszcze niedawno jeździłam po BTR. Spojrzała na mnie jakbym pozjadała wszystkie rozumy i w jednej chwili wyrzekła się mnie. No niestety. Zawsze będą tacy, którzy będą hejtować. No cóż... Haters gonna hate but Rushers gonna Elevate.
* Mam nadzieję, że Wam się podobała ta 1-razówka mimo to, ile niemiłych rzeczy napisałam. Ja tak nie myślę. Przepraszam, że tak pojechałam po Kendallu, ale zrobiłam to w celu artystycznym :) No trochę nietypowa opowiastka mi wyszła, ale o to chodzi. Nawet nie wiecie jak ciężko było mi wcielić się w rolę Kate. Ja jestem dumna z bycia Rusher i wy na pewno również. Trzymajcie się, w grupie siła ^^
Kto Rusher niech komentuje :*
Dobra, już ogarniam dlaczego napisałaś, że nikogo nie chciałaś obrazić. Czytając początek myślałam, że pomyliłam bloga :) Jednak szłam dalej i mimo że Kate jedzie po Kendallu to było w niektórych momentach śmiesznie :) Zrozumiałam przekaz. Mnie się bardzo podobało :) Haterom mówimy: mamy was gdzieś...
OdpowiedzUsuńSuperowe "-"
GENIALNE !!!
OdpowiedzUsuńCałkowicie inny styl pisania, wgl wszystko inne ;D Zaskoczyłaś mnie, błagam o więcej ;* To hejtowanie mnie śmieszyło. Nie martw się, nikt nie bd miał Ci tego za złe ;) Mega mega mega zajebiste! ;*
Bardzo się cieszę :) Pracuję nad kolejną, tym razem z Jamesem. Zależy ile będzie komentarzy to wstawie w najbliższym czasie :)
Usuńwow jeszcze z taka rozówką to sie nie spotkałam. czytam tego bloga ale jestem leniem i nie chce mi sie komentowac ale tym razem musialam. jedna z najlepszych jakie czytalam. strasznie zabawny i ukazuje tez troche zycie hejterow i ich bezpodstawne dzialanie. super!
OdpowiedzUsuńAle zajebiste !!! Oddaj mi swoją wenę. Najlepszy był ten tekst a kawą. XD Pozdro :*
OdpowiedzUsuńPs. Dawaj szybciej jednorazówkę z moim mężulkiem. :D Już nie mogę się doczekać.
UsuńSuper jednorazówka pokazująca, że hejterom mówimy stanowcze NIE :) Pozdrawiam i zapraszam :) http://big-time-rush-ciri.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńŚwietna, genialna jednorazówka. Czytając to miałam wrażenie, że gdzieś już coś podobnego czytałam.. Tak czy inaczej jednorazówka zajebista! Świetna. Super :).
OdpowiedzUsuńDobra... Przeczytałam wszystkie Twoje jednorazówki. A teraz... Czas na komentarze. Powoli kończą mi się czytanki i muszę poszukać czegoś innego. Będzie krótko i na temat, bo piszę koma po dwóch dniach od przeczytania. A wtedy wychodzi trochę inaczej niż na żywca.
OdpowiedzUsuńZaskakujące. Kiedy czytałam opowiadanie, zastanawiałam się o kim, albo o czym myślałaś, kiedy szły te wszystkie obelgi. Kiedyś po sieci krążyło podobne opowiadanie, ale po angielsku. Podobno było napisane przez Directionerkę, ale jej sposób rozumowania był podobny do Kate na początku. A teraz nie mogę go znaleźć. Chyba zostało zgłoszone, czy coś... Opowiadanie piękne! Trzymaj się!