sobota, 30 maja 2015

Rozdział 148

Marla wróciła do domu. Rzuciła marynarkę na oparcie krzesła. Poszła do kuchni napić się wody. Następnie usiadła w salonie na kanapie i jak szybko na niej spoczęła, tak szybko się z niej podniosła bowiem zauważyła, że coś leży na podłodze. Zmarszczyła brwi.
- Loooogaaaaan!- wrzasnęła.
- Czegoooo?- spytał z góry.
- Złaź mi tu natychmiast!
- Ubieram się!- poinformował ją.
- Nie obchodzi mnie to!- tupnęła nogą.- Masz się pojawić w salonie natychmiast!
- Jak chcesz!- po chwili brunet zszedł na dół w samych bokserkach.- Trzeba było powiedzieć, ze się już za mną stęskniłaś.- uśmiechnął się i chciał ją pocałować, jednak odsunęła się od niego. Logan zaskoczony podniósł brwi.- Co się dzieje?
- Co to jest?- wskazała palcem na to co leżało na podłodze pod stołem. Brunet schylił się i wyszczerzył.
- Skarpetki.- podniósł je.- Wszędzie ich szukałem.
- Co twoje brudne skarpety leżą pod naszym stołem?!
- Oj przepraszam. Nie są brudne. Godzinę miałem je na stopach. I nie krzycz na mnie. Raz mi się zdarzyło, a ty już we wrzask. Co się z tobą dzieje?
- Co? Ty się pytasz co się ze mną dzieje?! Czyli uważasz, że to normalne orzeźwić sobie stopy ściągając skarpety i rzucić je pod stół?
- Miałem je zabrać, ale zapomniałem.- rozłożył ręce.- Ostatnio jesteś jakaś nakręcona!- spojrzał na swój zegarek, który dostał od niej w prezencie.- No tak… siedemnasty. Wybacz.- ukłonił się nonszalancko i odszedł. Zdenerwowany wrócił na górę.
- To nie jest wina okresu.- powiedziała już sama do siebie. Usiadła, aby ochłonąć.

środa, 27 maja 2015

Rozdział 147

Lily miała coś ważnego do przekazania, ale nie chciała rozmawiać co tym przez telefon. Skończyła wcześniej niż przepuszczała, więc zdążyła skoczyć do domu przebrać się w coś lżejszego. Pogoda była dzisiaj upalna, okrągłe czterdzieści stopni. Żar rozpływał się w powietrzu, było go można dostrzec gołym okiem. Przebrała się w fioletowe spodenki i biały top na ramiączka. Założyła na nos okulary słoneczne i opuściła mieszkanie.
Pojechała prosto do przyjaciół Pena. Zaparkowała auto pod ich domem i pozwoliła sobie wejść do środka. Drzwi były otwarte, więc dała znać, że weszła do środka. Jednak nie usłyszała żadnego odzewu.
- Alexa?- ponowiła próbę.- Carlos? Czy któreś z was jest w domu?- nadal żadnego sygnału. Przestraszyła się, że w domu jest złodziej. Złapała w dłoń ciężką figurkę i po cichu weszła po schodach szukając podejrzanego. Przeszukała na palcach każde pomieszczenie. Nagle niechcący gdy się obkręcała, zwaliła stos książek z półki. Syknęła cicho i je szybko pozbierała. Gdy skończyła, na schodach usłyszała skrzypienie. Ktoś wchodził na górę, zmierzał w jej stronę. Ścisnęła mocniej posążek gotowa do ataku. Gdy zobaczyła czyjąś rękę zza drzwi, szykowała się do unieszkodliwienia.
- A masz!- zamachnęła się, ale w ostatniej chwili powstrzymała. Mężczyzna skulił się broniąc głowę rękami. Był w samych kąpielówkach, pokryty potem.- Carlos?!
- Lily?! Co ty tu robisz?
- Myślałam, że to złodziej. Odzywałam się wiele razy, nikt nie odpowiadał. A w dodatku drzwi wejściowe były otwarte. Wystraszyłam się.
- Opalałem się na tarasie.- wytłumaczył.- Musiałem nie słyszeć.- podrapał się po głowie.- Uf, o mały włos i leżałbym nieprzytomny. Ten posąg jest z marmuru.- uśmiechnął się. Zeszli razem na dół.

sobota, 23 maja 2015

Rozdział 146

Blondyn wrócił do domu już półsuchy. W drodze zdążył trochę wyschnąć. Wparował do mieszkania zdenerwowany. Pozrzucał na podłogę ze złości to co mu przeszkadzało na swojej drodze, czyli wszystko po kolei. Pożałował tego, że ojciec Jo się o tym dowiedział. Wiedział, że nie przepada za nim, ale to co odstawił, przerosło jego oczekiwania. Poszedł do łazienki się osuszyć. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić, więc pojechał do Logana. Do niego miał najbliżej. 
Chwilę później był już na miejscu. Logan otworzył mu drzwi. Kendall poczuł ulgę gdy zobaczył, że nie ma Jamesa i Carlosa. Od kiedy dowiedział się, że ustawili na niego zakład, obraził się na nich.
- Musisz być naprawę zdesperowany, że przychodzisz rozmawiać do znienawidzonego pijaka.- odparł Logan.
- Polej mi coś mocnego.- usiadł w fotelu.
- Się robi.- brunet poszedł do kuchni, aby otworzyć lodówkę. Wyjął z niej resztę wódki jaka została. Logan podniósł butelkę do góry, aby sprawdzić ile tego jest. Została na jego oko jakaś jedna trzecia. Wzruszył ramionami i podał ją całą blond przyjacielowi.- Masz. Należy ci się.
- Dzięki.- wziął od niego trunek i napił się z gwinta krzywiąc się.- Nie wiem co mam już robić? Co ty robisz?- spytał Logana gdy okładał się po policzkach.
- Chcę się otrząsnąć, abym mógł cię zrozumieć i nie palnąć czegoś…
- Mimo, że wyglądasz głupio, to miłe z twojej strony. Jednak uważam, że zaraz polegniesz.
- Dlaczego?- spojrzał na niego nieprzytomnie.
- Bo oddałeś mi resztę swojej wódki.- uśmiechnął się.
- Serio? Kiedy? Aaaa…- spojrzał na flaszkę.- Rzeczywiście. To możesz oddać…- wyciągnął rękę.- zażartował.- Sorry. Nawet nie wiem co piłem, że mnie tak wzięło. James przyniósł coś z tej swojej piwniczki.

środa, 20 maja 2015

Rozdział 145

Kendall, po wyznaniu prawdy rodzicom Jo o ich potajemnym ślubie, odważył się podnieść na nich swój przerażony wzrok. Zapadła grobowa cisza. Jo ścisnęła blondyna za rękę, aby dodać mu otuchy. Jej też było z tym ciężko. Chłopak miał ochotę wybiec stąd z żoną i wyjechać daleko przed siebie, jednak jego nogi przygnieździły się do podłoża. Przegryzł wargę gdy zobaczył ich reakcję. Jej mama zamarzła w miejscu i nie dawała oznaki życia. Wydawało się, że w ogóle nie oddycha. Nieprzytomnie patrzyła na półpełną wazę na białym obrusie. Jednak jej reakcja nie była tak przerażająca jak u głowy rodziny. Zacisnął pięści na stole, a jego twarz poczerwieniała jak pomidor. Wyglądał jakby miał zaraz eksplodować złością, która jak lawa z obłokami dymu miała wylać mu się z ciśnieniem przez uszy. Jego morderczy wzrok szczypał Kendalla w twarz. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Nigdy nie był w takiej sytuacji.
- Ty…- powiedział w końcu pan Taylor wstając.- Wyjdź z mojego domu!- uniósł rękę do góry i wskazującym palcem wskazał mu drzwi.
- Ale tato!- podniosła się również Jo.- Kendall zostaje!
- Nie mów mi co mam robić! -wrzasnął.
- To jak on wyjdzie to ja też wyjdę!- najwidoczniej te słowa poskutkowały, bo pan Taylor usiadł na krześle.
- Jak mogliście! Jak do tego doszło? Kiedy? Zawiodłem się na was! Łamiecie wszystkie nasze zasady!
- Twoje zasady, tato!- poprawiła go.- Nie moje, nie nasze! Nie każdy musi żyć według twoich ściśle określonych zasad. Jak cię to interesuje to jakiś miesiąc temu pobraliśmy się w kaplicy w Las Vegas i gdybym miała cofnąć czas, zrobiłabym tak samo!- założyła ręce i tupnęła nogą.

sobota, 16 maja 2015

Rozdział 144

- Jo! Musimy już jechać, bo się spóźnimy!- pogonił ją Kendall, który czekał na nią niecierpliwie w drzwiach. Gdy spojrzał na zegarek, odruchowo zaczął tupać nogą. Przejrzał się w lustrze na korytarzu. Poprawił kołnierzyk swojej białej koszuli, a dłonią delikatnie przeczesał niektóre kosmyki swoich miodowych włosów.- Josephine!- zawołał.
- No już idę!- pełna forma jej imienia zawsze pomagała.- I jak wyglądam?- obróciła się w pełnej krasie w pięknej niebieskiej sukience.
- Seksownie.- mruknął.
- Nie używaj tego słowa przy moich rodzicach.- ostrzegła biorąc torebkę.- A szczególnie przy tacie.
- Czy to wszystko czy może wydasz podręcznik Jak rozmawiać z moim tatą?
- Nie używaj słów…
- Ty mówisz poważnie?- przerwał jej.- Spoko, będę miał się na baczności.- posłał jej ciepły uśmiech.- Gotowa?
- Gotowa.- złapała go za rękę.


Droga do domostwa Państwa Taylor skróciła się w oczach z powodu nerwów. Blondyn przewidywał drogę na dobre dwie godziny, a miał wrażenie, że przeleciała w zaledwie pół godziny. Dopiero gdy zaparkował pod willą rodziców swojej żony, poczuł nieposkromiony strach. Jego ręce przykleiły się do kierownicy. Jo spojrzała na niego z miną mówiącą A nie mówiłam?

środa, 13 maja 2015

Rozdział 143

Wieczorem Kendall z Jo odwiedzili Marlę i Logana. Raz na jakiś czas umawiali się wspólną grę w karty. Najczęściej był to poker. Tak było też i tym razem. Najlepszą passę miał zazwyczaj Kendall, choć Logan upierał się, że dobrze oszukuje. Nie wiedział jak, ale miał zamiar też to opatentować.
- Komuś dolać soku?- spytała Marla gdy zobaczyła, że szklanki przyjaciół są puste.
- Ja poproszę.- odezwał się Kendall. Marla kiwnęła głową i pomaszerowała do kuchni po cały karton, aby nie trudzić się kolejnym razem.- Hej…- odwróciła się. Za nią stanął Kendall. Przestraszyła się, bo wyrósł jak spod ziemi. Spojrzał na chwilę za siebie zobaczyć czy nikt ich nie podsłuchuje, a potem znów nawiązał z nią kontakt wzrokowy.- Jak się czujesz?
- Dobrze, dzięki za troskę.- odpowiedziała nalewając mu pomarańczowego płynu. Nie musiała pytać, aby się domyśleć dlaczego przyszedł.- Proszę, tylko nie mów mi, że muszę mu powiedzieć, bo o tym wiem.- nie wyglądała jakby się cieszyła z tego powodu, jednak po chwili parsknęła śmiechem.
- Co cię tak śmieszy?
- Nie wiem szczerze. Może to te hormony? Po prostu przypomniały mi się jeszcze nie tak stare czasy. Kendall jako wujek dobra rada. Zawsze kazał mówić prawdę. Który to już raz?
- Hmm…- zamyślił się.- Możliwe, że czwarty jeśli chodzi o takie grubsze sprawy.- wziął od niej szklankę.- Wracajmy do gry, bo się niecierpliwią.

sobota, 9 maja 2015

Rozdział 142

Od kiedy Kendall dowiedział się o ciąży Jo, traktuje ją jak osobę niezdolną do samodzielnego życia. Wykonuje za nią najcięższe obowiązki domowe, kupuje mnóstwo zdrowej żywności żeby ich dziecko się dobrze rozwijało, spełnia każdą choćby najmniejszą zachciankę, a minął dopiero jeden dzień. Jo była mu wdzięczna za to jak się stara, jednak poprosiła go, aby trochę odpuścił i pozwolił jej złapać trochę powietrza.
- A może zrobić ci koktajl bananowy. Chcesz?- zapytał.
- Nie, dziękuję.- odpowiedziała.
- To może coś innego ci przynieść? Na co masz ochotę? Kupiłem pomarańcze…
- Nie trzeba.- wywróciła oczami.
- No dobrze, ale jakbyś czegoś chciała. Na przykład jogurt. Twój ulubiony kupiłem no i…
- Kendall.- przerwała mu.- Jedyne czego chcę to spokoju. A jak będę chciała czegoś to cię poproszę albo sama sobie wezmę. Idź już do tej pracy.
- A może ja zostanę tutaj z tobą, co?- zasugerował.
- Skarbie, to jest zaledwie kilka dni, a nie dziewiąty miesiąc ciąży. Poradzę sobie. Idź już. Ktoś teraz musi pracować na tę rodzinę.- powiedziała. Blondyn skinął posłusznie głowę i oddelegował się do wyjścia.

Marla wybrała się na blade osiedle. Dawno nie była u Jamesa. Chciała odwiedzić Elenę, zobaczyć jak tam się jej żyje. Ku jej zdziwieniu nie zastała tam Eleny, a samego Jamesa. Nie chciało mu się iść dzisiaj do pracy, więc wykiwał Gustavo, że ma niestrawność żołądkową i fatalnie się czuje. Miał

środa, 6 maja 2015

Rozdział 141

Cztery dni później Jo zabrała się do Marli. Wracała właśnie z apteki i nie chciała być sama w tym momencie. Uprzedziła ją wcześniej telefonicznie, że przyjdzie. Marla akurat była sama w mieszkaniu. Jak zawsze gościnnie przyjęła ją do środka. Zaparzyła kawę i wzięło je na babskie pogaduchy. Po dziesięciu minutach Jo zdradziła prawdziwe intencje odwiedzenia przyjaciółki. Szatynka podniosła brwi przybierając do tego badawczy wyraz twarzy. Blondynka wysypała na stół zawartość swojej torebki. Marla otworzyła usta z wrażenia.
- Jo?- spojrzała na wszystkie zakupione przez nią rzeczy.- Po co ci aż tyle testów ciążowych?- po tych słowach naliczyła ich osiem.
- Na wszelki wypadek.- odpowiedziała niespokojnie. Marla przypatrzyła się blondynce. Nie wiedziała, że jest aż tak zdesperowana. Uważała, że kwestią czasu jest to kiedy zeświruje na tym punkcie.- Musisz mnie wesprzeć w tym momencie.
- Co ja mam zrobić?- zaśmiała się bezgłośnie.- Mam go zrobić razem z tobą żeby ci było łatwiej czy coś?- na te pytanie Jo zaświeciły się oczy. Szatynce zrzedła mina.- Ja tylko żartowałam.- wyjaśniła.
- A ja nie. No chodź.- złapała ją za rękę i pociągnęła do łazienki.
- Ty jesteś nienormalna.- mimo to dała się zaciągnąć.
Kiedy zrobiły testy, wróciły do salonu. Aby nie czekać jak głupie na wyniki ślęcząc nad nimi, wciągnęły się z rozmowę. Marla wyjawiła Jo swoje plany na temat przyszłości zawodowej. W

sobota, 2 maja 2015

Rozdział 140

Pomimo, że Elena miała dzisiaj dzień wolny od pracy, wstała dosyć wcześnie. Przespała się z tym na spokojnie po tym co powiedział jej James. Dopóki Cassie żyje, nie ma się czym przejmować. Wciąż była nadziei, że wszystko się ułoży. Pani Lorenz to silna kobieta. Na pierwszy rzut oka można było to dostrzec. Te kruczoczarne włosy i ten jastrzębi nos jak u walecznego wojownika. Gdy zeszła na dół, Foxa nigdzie nie było. Najwidoczniej James wziął go ze sobą do pracy. Usmażyła sobie jajecznicę, którą zjadła ze smakiem. Nie wiadomo dlaczego przypomniała się jej spaghetti Jamesa, które miała kiedyś okazję spróbować. Było to tak niedawno. Dwa miesiące temu. Tyle była już w LA i tak wiele już się wydarzyło. Oporządziła się do końca i poszła do szpitala. Szła spokojnie korytarzem. Gdy otworzyła drzwi od sali, serce skoczyło jej do gardła. Po chorej szefowej nie został śladu. Pielęgniarka wymieniała białą pościel na jej łóżko. Elena kurczowo ścisnęła framugę drzwi.
- Gdzie jest Pani Lorenz? Umarła?- załamał się jej głos.
- Kto umarł?- zapytała pielęgniarka. Po chwili dotarło do niej o co jej chodzi.- A nie…- pokręciła głową.- Proszę się nie martwić. Pani Cassie żyje. Została przeniesiona na inny oddział.
- Co za ulga.- wypuściła powietrze z płuc i oparła głowę o ścianę.
- Jednak będzie lepiej kiedy zostawi ją pani samą, ponieważ pacjentka jest po chemioterapii.
- Dziękuję.- odpowiedziała. Mimo to nie posłuchała jej i poszła do recepcji zapytać się gdzie teraz leży jej szefowa. Gdy otrzymała informacje, skierowała się w wyznaczone drzwi. W połowie drogi

# Translate

# Znajdź rozdział