sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 94

Marla zatrzymała się przed ostatnimi drzwiami. Czuła suchość w gardle. Jeszcze raz rozejrzała się po podejrzanym korytarzu oddziału diagnostycznego. Oddychała coraz szybciej. Poczuła się jak w scenie z horroru kiedy główny bohater chce otworzyć drzwi, choć wie, że za nimi może kryć się coś strasznego. Przełknęła nerwowo ślinę. W końcu odważyła się nacisnąć na klamkę. Drzwi się uchyliły. W niewielkiej białej sali nie było nikogo prócz jednej osoby. Zamarła na chwilę. Na łóżku siedział Kendall. Nie zauważył jej, bo siedział bokiem na łóżku twarzą do ściany. Był w swoich ubraniach. Miał na sobie ciemne jeansy oraz czarną koszulkę, która dodawała mu mrocznego wizerunku. Nie wyglądał jak pacjent oddziału. Odwinął sobie rękawy. Chciał już wstać i wyjść, ale zobaczył, że Marla stoi w wejściu. Gdy ją zobaczył, podskoczył z wrażenia.
- Kendall?!- pisnęła.
- Co ty tu robisz?- opadł bezwładnie na łóżko.- Jak mnie znalazłaś?
- Przez przypadek.- podeszła do łóżka i stanęła nad nim.- Słyszałam jak plotkują o tobie pielęgniarki. Czy ty jesteś poważny? Jak mogłeś się tak zachować? Wiesz jak Jo się teraz czuje?- nie mogła się powstrzymać, aby nie zasypać go falą pytań, na które od dawna poszukuje odpowiedzi.
- To nie tak…- powiedział załamanym głosem.
- Mężczyźni.- założyła ręce.- Ale po tobie to akurat się tego nie spodziewałam. Myślałam, że jesteś porządnym facetem.
- Dlatego musiałem. Proszę…- ciągle próbował coś z siebie wydusić, ale dalsze słowa stawały mu w gardle.- Nie mów jakim jestem nieodpowiedzialnym durniem, bo to wiem. Nie potrzebuję kolejnego kopa w dupę.
- To o co chodzi? Dlaczego nie dajesz znaku życia? Sorry! Dałeś, ale to sprawy nie rozwiąże. Wszyscy się martwią. Boją się, że coś ci jest , a jednocześnie czują to samo co ja!- próbowała nie podnosić głosu, ponieważ była w szpitalu, ale czasami nie mogła się powstrzymać.
- Wiem, wiem, przepraszam.- spuścił posłusznie głowę. Zdaję sobie z tego sprawę. Proszę, nie krzycz już. Jesteśmy tu gdzie jesteśmy.
- Dobrze. Wytłumacz więc o co w tym wszystkim biega żebym mogła powiedzieć wszystkim, że żyjesz, po to, aby cię ukatrupić.- cała drżała ze złości. Jednak szybko uszła z niej ta złość kiedy przyjrzała się jego twarzy. Poczuła jak jej serce mięknie. W takim stanie go nigdy nie widziała. Nagle zaczerwieniły mu się oczy, spływały z nich łzy.- Ty płaczesz?- zapytała takim głosem jakby sama miała się rozpłakać. Nie mogła znieść tego widoku. Przed nią siedział ten mały blondasek ze zdjęć, bezbronny płaczek. Westchnęła i usiadła obok niego.
- Ten komentarz był nie na miejscu.- pociągnął nosem.
- Przerażasz mnie. Powiedz…
- Pod jednym warunkiem.- spojrzał jej w oczy. Marla pomyślała, że mogła sobie oszczędzić tego widoku.
- J-jakim?
- Nie powiesz chłopakom, Jo, nikomu o tym, że mnie spotkałaś i o tym co mogę ci wyjawić.
- Ale dlaczego? To twoi najbliżsi…- nie rozumiała dlaczego musiała ukrywać to przed nimi. Pierwszy raz poczuła się tak jak on kiedy on ją przejrzał i kazał się przyznać do wszystkiego, a tu nagle taka zmiana.
- Nie jestem gotów. Zrób to.- złapał ją za rękę. Spod rękawa zauważyła jakiś opatrunek. Bała się spytać co to.- Obiecaj mi na swoją dobrą osobę, której można ufać, że nie piśniesz nikomu ani słowa.
- Dobrze.- kiwnęła głową. Chłopak zamilkł.- Kendall?
- Ja umieram.- szepnął.
- Co?- wydusiła z siebie.- Jak to umierasz? Gubię się.
- Nie wiem od czego zacząć.- podrapał się po głowie.- Tyle tego jest…
- Najlepiej od początku.
- Kilka dni wcześniej…- zamknął oczy.- Nie dam rady. Tyle się dzieje teraz w moim życiu. Życiu…
- Spokojnie. Jestem tutaj. Możesz na mnie liczyć.- pomyślała jaki on musi być wrażliwy.
- Dostałem list.- zaczął.- Mój biologiczny ojciec zmarł tydzień temu. Przyczyną śmierci była jakaś choroba. Nawet nie pamiętam jej nazwy. Byłem taki roztrzęsiony. Nie chcę jej nawet pamiętać, bo bym wpadł w paranoję. Zresztą i tak wyrzuciłem go do kosza. Mniejsza o to.- znów urwał. Marla chciała mu powiedzieć, że jest jej przykro, ale nie chciała mu przeszkadzać.- Mimo, że zostawił nas jak byłem mały, to zawsze mnie odwiedzał. Ojciec zaniedbywał się, przez kilka lat nie chodził do lekarzy. Nie ufał im po prostu… Okazało się, że to była choroba genetyczna.- tu znowu urwał.- Bez profilaktyki można na nią umrzeć. Dlatego musiałem skierować się na badania. Być może ja jestem chory i też może mnie to spotkać, bo tego nie leczyłem. Nawet nie wiedziałem.
- Jezu, Kendall.- zeszkliły jej się oczy. Przytuliła go mocno.- Tak mi przykro.
- Był jeszcze taki młody. Odszedł od nas jak miałem lat sześć, ale go kochałem. Być może gdyby dał się przebadać, by żył. Ta choroba jest niezauważalna w początkowym stadium choroby. Dopiero tak średnio po dwudziestu latach mogą pojawić się jakieś objawy.- wytarł oczy.- Mam dwadzieścia cztery lata. Możliwe, że jest to gdzieś we mnie i rozrasta się aż w końcu zabiję. To ostatnie stadium kiedy można to zaleczyć. Tylko czy nie jest za późno.- ścisnął się za brzuch. Przegryzł wargę.- Powinienem już trafić do psychiatryka, bo wariuje i sobie umajam, że coś mnie boli albo coś innego. Tutaj zrobili już ze mną wszystko. Rezonans, USG, pobieranie szpiku, chrząstki, krew… Krew codziennie, więc wenflon noszę cały czas.- podwinął rękaw, aby pokazać to na co Marla wcześniej zwróciła uwagę. Na nadgarstku miał wbity w żyłę mały cypelek z igłą zakręcany na żółty koreczek, a wokół niego specjalny plaster.
- Nie mów tak jakbyś jutro miał umrzeć. Na pewno wszystko się uda. Być może nie odziedziczyłeś tej choroby. Tak też może się stać. To jest genetyka, tu wszystko jest możliwe. Musisz być dobrej myśli.- próbowała go pocieszyć.
- Nie potrafię. Musiałbym być cholernym szczęściarzem, aby wyjść z tego bez szwanku. Boję się zasnąć, bo myślę, że się nie obudzę.
- Przestań.- kończyny miękły jej od jego słów.
- Nie chcę wiedzieć co to jest za choroba. Jeszcze ją wygoogluję i dowiem się nie tych rzeczy co trzeba. Będę sam sobie wmawiał syptomy.- dziewczyna nie wytrzymała i mocno jeszcze raz przytuliła go do siebie.- Auć! Nie tak mocno.- syknął.- Tu jeszcze boli.- wskazał palcem na swój bok, z którego też coś pobierali.
- Skoro stawiasz się tu tylko na badania i nie jesteś cały czas to gdzie się podziewasz?
- O to się nie martw.- nie chciał jej powiedzieć.
- Się porobiło…- westchnęła ciężko.
- I jeszcze ta ciąża. Nie, że ja nie chcę tego dziecka, tak nie myśl. Cieszę się, tylko nie potrafię… Nie mogę powiedzieć o tym Jo. Nie powinna w swoim stanie się mną zamartwiać. Zostanie samotną matką…
- Kendall! Nie mów tak!
- Uciekłem, bo gdybym umarł to lepiej żeby myślała, że ich zostawiłem, znienawidziła mnie i zapomniała. Ułożyła sobie życie na nowo z kimś innym niż zapamiętała mnie na łożu śmierci, przeżywającą to przez resztę życia… Niech mnie znienawidzą. Ja nie potrzebuję troski.
- Jedno ci powiem. Jesteś głupi. Potrzebujesz wsparcia bliskich.
- Nie. Nie możesz nikomu powiedzieć. Obiecałaś…- przypomniał jej.
- Wiem i nie zrobię tego.- powiedziała z ciężkim sercem.- Ty im powiesz.
- Skąd ja to znam?- na chwilę pojawił się łagodny uśmiech. Po chwili znowu zniknął.
- Uczę się od najlepszych.
- Dzięki. Podniosłaś mnie trochę na duchu.
- Nadal uważam, że powinieneś wracać do domu, ale rozumiem cię. A już myślałam, że jesteś zimnym draniem…
- Może i jestem.- przyznał.- Jutro wszystko się okaże. Dostanę wyniki. Od tego papierka będzie zależeć całe moje życie. Lub nie…
- Zmyj z siebie ten pesymizm.- kazała mu widząc jak cierpi.
- Jakie mamy szczęście, że cię poznaliśmy.
- To ja mam szczęście.- uśmiechnęła się.- Przyjdę do ciebie jutro.
- Przyda się wtedy wsparcie.- kiwnął głową.- Będę się już zbierał.
- Właśnie. Przepraszam cię, ale ktoś na mnie czeka. Trzymaj się.- wybiegła z pomieszczenia.

Marla szybko zabrała wyniki i pobiegła do samochodu. Jo wyglądała jakby miała wyjść z siebie. Wsiadła cała dysząc, podała jej kopertę. Powoli to wszystko do niej dochodziło. Jej narzekania obijały jej się o uszy. W drodze ciągle myślała o Kendallu. Jak on musiał ją kochać skoro jest gotowy do takich poświęceń. Chociaż według niej to taki paradoks. W głowie miała mętlik. Chciała szybko wrócić do domu i poukładać to sobie na spokojnie. Odwiozła Jo do domu. Ruszyła do siebie. Martwiła się o Kendalla. Nie chciała, aby stała mu się krzywda. Nie chciałaby go stracić. Jednak gdyby coś mu się stało, nie darowałaby sobie tego.







* I kto by się tego spodziewał. No kto ? :) Co powiecie o Kendallu? Dzisiaj krótko, ponieważ zmachałam się po intensywnych czynnościach fizycznych jakkolwiek to brzmi :P Pewnie już wiecie, że mam nowego BLOGA? Jak ktoś nie wiedział to już wie. Serdecznie zapraszam :) Do środy :*

PS FTS forever <3
Trochę szkoda, że nie każdy kto go czytał skomentował, ale dziękuję tym co się wypowiedzieli :* Jesteście kochani :*

środa, 26 listopada 2014

Rozdział 92 i 93

Mijał kolejny dzień a Kendalla jak nie było tak nie ma. Obdzwoniono wszystkich znajomych, każdy bar oraz klub. Gustavo też go nie widział. Jeździli po hotelach, ale w nich niczego się nie dowiedzieli, ponieważ personel nie jest skłonny do udzielania takich informacji. Wszyscy tracili nadzieję, że chłopak w ogóle znajduje się na terenie LA. Nie dawało nic dzwonienie, pisanie i namierzanie. Jego telefon jakby stał się nieosiągalny, a wraz z nim właściciel. Wszyscy wspierali Jo w trudnych momentach i uspokajali ją, aby tak się nie martwiła, bo może sobie zaszkodzić. Niestety słowa słowami, a emocje emocjami. Marla wraz z Alexą oraz Camille spędzały z nią jak najwięcej czasu kiedy Logan, James i Carlos kontynuowali nic nie dające poszukiwania. Zastanawiali się czy nie pójść z tym na policję, ale Kendall jest dorosły. Logan zastanawiał się czy przypadkiem nie został porwany. Na własnej skórze przekonał się , że wszystko jest możliwe i dlatego zaczął się martwić jeszcze bardziej.
Wieczorem Logan z Marlą rozmawiali o kolejnym niepowodzeniu. Brunet już zwątpił w to czy uda mu się go znaleźć, więc odpuścił. Szukanie Kendalla w Los Angeles porównywało się do igły w stogu siana. Nagle zadzwonił telefon Logana. Ten szybko do niego podskoczył. Był to jakiś nieznany numer.

L: Halo?- spytał.
K: Logan?- to był głos Kendalla.
L: Kendall!- krzyknął do słuchawki. Marla podbiegła, a Logan włączył głośnik.- Gdzie jesteś? Co się z tobą dzieje? Wszyscy cię szukają!- było tyle rzeczy, które chciał mu powiedzieć.
K: Wiem. Nie martwcie się o mnie. Ze mną wszystko dobrze. No może nie dobrze, ale jeśli chodzi o to czy jestem cały to dobrze.- głos miał załamany.- Dzwonię, aby was uspokoić…
L: Wracaj do domu idioto!- wrzasnął Logan.
K: Nie mogę. Nie dam rady. Ty nic nie rozumiesz…
L: Może bym zrozumiał kiedy byś wrócił i wytłumaczył. Wiesz jak Jo to przeżywa? Nie obchodzi cię to?
K: Logan, proszę…- przerwał.- Wiem.
L: Nie poznaję cię stary. Powiedz gdzie jesteś. Przyjadę.
K: Nie. Chcę teraz zostać sam.
L: A kiedy wrócisz w takim razie?- przejął się sytuacją. Marla po cichu słuchała całej rozmowy.
K: To zależy. Powiedz…- zmienił szybko temat.- Powiedz chłopakom, aby mnie nie szukali. Trzymajcie się.
L: Nie! Nie rozłączaj się!- za późno. Ostatnie słowa do niego nie dotarły.
Cisnął telefonem w poduszkę. Zdenerwował się jeszcze bardziej zanim uspokoić.

- On chyba sobie żartuje!- uniósł się.- Jak wróci to się osobiście mu dobiorę do skóry. Chyba matka go nie wystarczająco wychowała.
- A ty jakbyś zareagował gdybym była w ciąży?- spytała. Nie chciała usprawiedliwiać Kendalla, ale musiała o to zapytać.
- Nie wiem. Zresztą to nie teraz czas, aby gadać o mnie! Żeś sobie kobieto wybrała moment…- szybko się wymigał, bo chciał uniknąć tej odpowiedzi.

Z samego rana Camille przyszła do Marli. Trzymała pod pachą jakąś teczkę. Nie wiedziała czy zaczynać jakikolwiek nowy temat skoro wszyscy i tak są przejęci Jo oraz Kendallem. Wszyscy wiedzieli już, że Kendall się z nimi skontaktował.
- Cześć. Sorry, że wpadam tak wcześnie i w ogóle, ale mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.- zaczęła brunetka.
- A dokładnie?
- Zagrasz w małym epizodzie w moim serialu. Reżyser uważa, że będziesz idealna, a my się znamy, więc kazał z tobą porozmawiać.
- Camille…- jęknęła.- To miło z twojej strony, ale nie mam do tego głowy. Tak, wiem!- od razu przewidziała co ma zamiar powiedzieć jej koleżanka.- Nie powinnam myśleć ciągle o Jo, ale nie mogę. W dodatku już nie wiem co mam myśleć o Kendallu. Z jednej strony jestem na niego zła, a z drugiej strony martwię się, bo kolejny dzień nie ma go w domu.
- Rozumiem. Każdy przez to przechodzi, ale nie powinnaś tego tak brać do siebie. Przeżywasz bardziej niż ktokolwiek.
- Może i tak, ale co mam na to poradzić. Kendall to mój bliski przyjaciel. On mnie wspierał tyle razy. Teraz moja kolej. Muszę coś zrobić, czuję to. Nie wiem jeszcze co, ale coś zrobię…- westchnęła przysiadając na krześle.- Jutro idę z Jo do lekarza.
- Rozumiem. Czyli nie chcesz przyjąć tej roli? Mam powiedzieć reżyserowi żeby szukał kogoś innego?- wróciła do pierwotnego tematu.
- A co to w ogóle za epizod?- założyła ręce i wywróciła oczami.
- Wiedziałam.- nie mogła powstrzymać uśmiechu.- Wyjęła z teczki scenariusz.- Przejrzyj to i daj znać.
- W sumie to przydałoby się czymś zająć.- podrapała się po głowie.- Niedawno nagrałam drugą płytę, a teraz siedzę w domu i umieram z nudów. Muszę się czegoś złapać, bo oszaleję.- przetarła sobie jedno oko.
- Wiem. Widać po tobie. Ja spadam, bo mam jeszcze kilka ważnych spraw do załatwienia na mieście.
Dziewczyny pożegnały się.

Logan wrócił wieczorem z pracy. Nie marzył o niczym innym jak tylko zasnąć w swoim łóżku nie myśląc o problemach. Tak oczywiście być nie mogło. Ani na chwile nie mógł zapomnieć o ostatnim telefonie Kendalla. Jak chciał, wszyscy przestali go szukać. No bo po co szukać osoby, która nie chce być znaleziona? Żona czekała na niego z kolacją. Spojrzał na stół gdzie leżał jakiś scenariusz. Nawet nie był ciekawy co tam może w nim być. Przeszedł dalej. Objął szatynkę w pasie i przytulił do siebie. Oparł głowę o jej ramię, a następnie zamknął oczy. Wyglądał jakby miał zaraz zasnąć w takiej pozycji. Marla posadziła go do stołu. Logan ledwo co tknął ciepłego posiłku. Nie miał siły nawet, aby zjeść. Pogrzebał trochę widelcem, a potem poszedł na górę do łazienki.
Marla czekała na niego już w łóżku. Pisała do kogoś smsa. Gdy zobaczyła, że brunet już wychodzi, schowała komórkę.
- Spać…- mruknął i rzucił się na łóżku. Zamknął oczy, ale po chwili je otworzył. Poczuł się dziwnie. Marla wciąż mu się przypatrywała. Miał takie wrażenie, że jej wzrok przeszywa jego całe ciało.- Co się stało, kochanie? Czemu mi się przyglądasz?
- Nie, nic. Śpij sobie.- przeczesała mu włosy. Z powrotem jego powieki się zamknęły.
- To, że teraz na ciebie nie patrzę, nie znaczy, że nie mogę cię wysłuchać.- poinformował ją zmęczonym głosem.
- Jesteś pewien?
- Aha…
- Zastanawiałam się nad tym co ostatnio się ciebie zapytałam.- westchnęła.
- A co to było, bo nie pamiętam.
- Jakie masz zdanie na temat dziecka… ale swojego?- spytała cicho. Logan odważył się otworzyć oczy. Po chwili tego pożałował. Znów patrzyła się na niego takim wzrokiem, którego nie można normalnie uniknąć.
- Musimy dzisiaj o tym rozmawiać?
- Czyli jednak…- skrzyżował ręce na piersiach i wbiła wzrok w sufit. Z jej twarzy nie dało się wyczytać żadnej emocji.
- No dobrze.-podparł się łokciu.- Jeśli chcesz znać moje zdanie… jesteśmy razem małżeństwem dziesięć miesięcy. Myślę, że mamy jeszcze czas na takie decyzje. Jesteśmy młodzi. Zajmijmy się na razie sobą. Chciałabyś naprawdę teraz zajmować się dzieckiem? To spora odpowiedzialność…
- Tylko się pytam, bo może ty byś chciał, a ja chciałam znać twoje zdanie.
- Na dzień dzisiejszy nie czuję się na to gotowy, dlatego współczuję Kendallowi. Porozmawiamy innym razem, ok? Naprawdę padam na twarz.- pocałował ją w policzek, położył się i natychmiast zasnął.


ROZDZIAŁ 93


- Masz klucze?- Marla darła się z dołu, aby Logan spod prysznica mógł ją usłyszeć.
- Maaam. Idź już, bo się spóźnisz!- krzyknął. Jego głos tłumiła woda, ale domyśliła co mógł jej powiedzieć.
Marla wsiadła do samochodu po Jo. Dzisiaj był ten dzień. Czuła się strasznie dziwnie. W tej chwili musiała wcielić się w pomocnego i zawsze na zawołanie Kendalla, czułego chłopaka swojej przyjaciółki. Za niego musiała iść z nią do ginekologa. Nikt inny nie mógł tego zrobić. Wszyscy mają jakieś plany na ten dzień, a ona zaoferowała się jako pierwsza. Nie chciała zostawiać ją z tym samej. Jo już czekała na nią pod drzwiami mieszkania. Blondynka wsiadła od strony pasażera. Była strasznie zdenerwowana. Dalsza jazda do szpitala przeszła w ciszy. Do ich uszu dochodziły tylko dźwięki z ulicy, klaksony innych aut, a raz nawet syrena. Szatynka wyobraziła sobie, że Kendall mógł jechać w tym ambulansie. Wzdrygnęła się na samą myśl.
Dojechały do szpitala. Jo podeszła do recepcji, aby uzyskać informacje o wizycie. Kurczowo ścisnęła Marlę za rękę co przyniosło jej trochę spokoju. Zjawiły się pod drzwiami. Czekały aż inna pacjentka opuści salę.
- Jesteś pewna, że chcesz, abym tam była?- Marla niepewnie zadała jej to pytanie.
- A kto inny to zrobi? Moi rodzice jeszcze nie wiedzą. Nie wiem jak mam im to powiedzieć. Z chłopakami nie pójdę, to oczywiste. A reszta zajęta. Cieszę się, że ty jesteś przy mnie, choć wolałabym szczerze żeby to był Kendall.- posmutniała.
- Też bym wolała żeby tu był.- przytuliła ją. Po chwili pokój ginekologa się zwolnił.
- Dzień dobry… Paniom.- powiedział lekarz.
- Dzień dobry.- odpowiedziały jednym głosem.
- Co Panie sprowadza do mnie?- patrzył to raz na Jo a raz na Marlę.
- Jestem w ciąży.- powiedziała spokojnie Jo.
- To gratulacje. Chce Pani, abym został lekarzem prowadzącym?- te słowa powiedział ze szczerym uśmiechem na twarzy.
- Podobno jest Pan jednym z najlepszych…
- Nie chcę się przechwalać.- machnął ręką. Był taki sympatyczny, że dziewczyny w jego towarzystwie poczuły się bardziej zrelaksowane. Zdarzyło się, że się uśmiechnęły.- No dobrze. To zobaczmy co tam się dzieje. Zrobimy USG. Proszę się położyć.- Jo zrobiła co trzeba. Podwinęła bluzkę.
- Marla! Chodź tu, nie uciekaj.- zawołała ją Jo. Marla skryła się gdzieś po drugiej stronie sali. Nieśmiało podeszła. Myślała, że w tym momencie chce zostać sama z lekarzem, ale tak nie było. Usiadła obok niej i patrzyła się w ekran, z którego według niej nic nie wynikało.
- No tak…- zaczął lekarz.- Widzi Pani tę plamkę?- pokazał palcem. Nie wiadomo czemu zadał to pytanie w stronę szatynki.
- T-tak.- odpowiedziała niepewnie przykładając rękę do gardła.
- Nie ma wątpliwości.- uśmiechnął się.
- Czyli naprawdę jestem w ciąży?- spojrzała na ekran Jo. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Lekarz kiwnął głową. Zmył z jej brzucha żel. Ogarnęła się i znowu usiadły przy biurku.
- To już początek trzeciego tygodnia. Zapiszę Panią od razu na kolejną wizytę. Wtedy wyjaśnimy sobie wszystko. Konieczne badania i ewentualne potrzeby.- teraz jego wzrok przeniósł się na szatynkę.- Proszę dbać o partnerkę. Jest jej to potrzebne.- dziewczyny wybałuszyły na siebie oczy.
- Nie, nie, nie…- wtrąciła grzecznie Marla.- My nie jesteśmy razem. To moja przyjaciółka.
- A to przepraszam najmocniej.- zmienił szybko temat.- To do następnego razu.
- Do widzenia.- wyszły.
Wychodziły już ze szpitala. Ta scena je trochę rozbawiła. Na parkingu spojrzały na siebie, a gdy stały już przy samochodzie przejrzały się w szybie czy rzeczywiście wyglądają jak para.
- Ślepiec. Nie pasujemy do siebie.- powiedziała Marla.
- Boże!- przypomniała sobie coś blondynka.
- Co się stało?
- Zapomniałam zabrać wyników.
- Ja po nie pójdę, a ty poczekaj w samochodzie. Ok?- zasugerowała. Jo przystała na to. Marla otworzyła jej drzwi, a sama wróciła się do szpitala.

Przed budynkiem siedziały dwie pielęgniarki. Z tego co zauważyła, były strasznie pochłonięte rozmową. Marla zbliżała się do nich coraz bliżej, ponieważ siedziały przy samym wejściu do szpitala. Były to młode kobiety, być może stażystki świeżo po studiach. Chichotały jak nastolatki. Gdy je mijała, usłyszała przypadkiem ich rozmowę.
- Byłaś dzisiaj u Schmidt’a?- spytała jedna drugą. Marla gdy usłyszała to nazwisko, serce jej zabiło. Musiała się przekonać czy rzeczywiście chodzi o tą osobę, o której myśli. Schowała się za ścianą, aby je podsłuchać.
- No.- odpowiedziała.- Znowu miałam zaszczyt się nim zaopiekować.
- Ty weź się nie spoufalaj z pacjentami.- druga szturchnęła koleżankę w ramię. Pacjentami?- powtórzyła w myślach Marla i zmarszczyła brwi.
- Przepraszam, ale nie często na mój oddział trafiają muzycy.- Marla nie słuchała dalej. To jej wystarczyło. Podeszła do recepcji.
- Dzień dobry. Czy jest u was w szpitalu Kendall Schmidt?- spytała. Recepcjonistka przyjrzała jej się dokładnie.
- Niestety nie.- odpowiedziała ze zrezygnowaniem nawet nie sprawdzając nic w komputerze. Marla jej nie uwierzyła.
- Na pewno?
- Nie możemy udzielać takich informacji.- odrzekła krótko. Marla mogła spodziewać się tego. Postanowiła inaczej.
- Przyszłam do siostry. Pracuje w tym szpitalu. Widzi Panią tamtą dziewczynę?- wskazała na jedną stażystkę, która siedziała na zewnątrz.- Poprosiła mnie przed chwilą, abym zabrała jej paczkę do domu, ale nie mogę odnaleźć oddziału, na którym pracuje. Ten szpital jest taki duży… Gdzie to dokładnie jest?
- Hmm…- westchnęła.- Musi Pani iść tym korytarzem i skręcić w lewo.
- Dziękuję.- uśmiechnęła się i szybkim chodem poszła za wskazówką. Dopiero zauważyła jaki ten szpital jest poplątany. Można było się zgubić. Zastanawiała się w jakim stanie go zobaczy. Bała się tego spotkania. Po chwili spojrzała na wielki napis na ścianie.- Oddział diagnostyczny?- mruknęła do siebie pod nosem. Poszła dalej. Znalazła się na pustym korytarzu. Nie wiedziała, które drzwi otworzyć, więc naciskała na każda klamkę. Dwa razy trafiła na jakąś salę i przepraszała ludzi. Wystraszyła się kiedy zadzwonił jej telefon. Była to Jo.
J: Gdzie ty jesteś? Niecierpliwie się. Ile można?- na samym początku zasypała ją pytaniami. Marla zupełnie o niej zapomniała.
M: Uspokój się. Do gabinetu jest kolejka. Nie mogę teraz wejść. Dopiero kiedy się skończy. Nie mogę gadać.- szepnęła w słuchawkę i rozłączyła się. Odetchnęła z ulgą. Zostały jeszcze ostatnie drzwi...






* Najpierw może wyjaśnię dlaczego wstawiłam dwa rozdziały. Po pierwsze to taka poprawka mojej pomyłki poprzednim razem gdzie napisałam o dwóch rozdziałach, a pojawił się jeden, więc teraz naprawiam. Jaka jestem hojna :D Po drugie zbliża się grudzień, a w drugim tygodniu grudnia mam zamiar publikować raz w tygodniu, ale to tym Was dokładnie powiadomię co i jak. Dlatego czasem teraz sklejam żeby nie mieć opóźnień z publikacjami w moim planie.
Ale poczytaliście sobie więcej. Podobało się? W następnym rozdziale Wasze wątpliwości się rozwieją co do Kendalla. Do soboty :*

PS Jeszcze raz chciałabym podziękować Betty za współpracę. Po raz pierwszy w poniedziałek poczułam jak to jest coś definitywnie skończyć jeśli chodzi o bloga i jest to smutne, fakt. Mimo to świetnie nam się pracowało. Współpraca z innymi w blogerowni to jest to co pomaga nam zdobywać doświadczenie i kto wie? Może to nie koniec Twojej przygody nawet jeśli się zaparłaś, że tak :P

PS PS Co mnie skłoniło do tego jakże rzygającego tęczą profilowego? Nie wiem :P

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 91

Marla obudziła się z wielką chęcią odwiedzenia Jamesa. Nie wiedziała dlaczego. Po prostu czuła sygnał z góry, jakiś silniejszy od niej bodziec. Może coś się z nim dzieje. Jak nie Carlos to ona. Nie sądziła, że stanie się coś złego, ale nie będzie się sprzeczać ze swoim ciałem. Oporządziła się w niecałą godzinę. Wsiadła do samochodu i pojechała na blade osiedle. To miejsce jest pełne wspomnień. Zawsze jak tam jechała, budził się ten sentyment, który kazał jej tu zostać na zawsze. Zapukała do jego drzwi. Szybko dostała sygnał pozwolenia.
- Otwarte, Marls!
- Czy to aż tak oczywiste, że to ja?
- Specyficzne pukanie.- James miał na sobie białą bokserkę i czarne spodenki. Bawił się właśnie z Foxem. Na widok dziewczyny, zaczął szczekać ze szczęścia merdając ogonem.
- Co cię sprowadza do mnie o tak wcześniej porze?- zapytał.
- Nie mogę odwiedzić przyjaciela i jego cudownego psa? To było silniejsze ode mnie.- usiadła z ulgą.
- Silniejsze?
- Jakiś znak z góry kazał mi tu przyjść.- wytłumaczyła.
- Przerażasz mnie. Może cię ktoś w nocy nawiedził. Uuuu…- podniósł ręce do góry i udawał ducha.
- Tiaa… wróżbita Logan.- uśmiechnęła się.
- Puk, puk!- zawołał Carlos, który pozwolił sobie wejść.- Przyszedłem pożyczyć szklankę cukru. Tym razem naprawdę!- dopowiedział szybko.- Alexa piecze ciasto.
- Weź se.
- Co się znowu dąsasz, stary? Znowu o nią?- James domyślił się i posmutniał.
- Carlos!- skarciła go spojrzeniem. Znowu ktoś zapukał do drzwi.
- No kto znowu?!- podniósł się wyprowadzony z równowagi James. Podszedł do drzwi. Już miał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Jo stała przed nim ze łzami w oczach.- Jo? Co ci się stało?
- Nie widzieliście gdzieś Kendalla?- wszyscy zaprzeczyli.- Nie wrócił na noc do domu.
- Usiądź.- James poprowadził ją na kanapę.- Co się stało?
- Ja…- załkała.
- Nie płacz.- szatynka przytuliła ją do siebie.- Uspokój się. Wszystko będzie dobrze. Powiesz co się stało?
- Masz chusteczkę.- zaoferował Carlos. Z chęcią ją przyjęła, aby wytrzeć nadmiar łez.
- Już lepiej?- odezwał się James.
- Nie!- wrzasnęła. Szatyn aż podskoczył.- Jest fatalnie! Życie mi się wali! Już legło w gruzach…
- Pokłóciliście się?- spytał Latynos.
- Nie mogę… nie jestem gotowa, aby wam powiedzieć. Mogę zostać z Marlą sama?- spojrzała na nich błagalnie.
- Jasne. Wyłaź Carlito i zabieraj cukier…- wyszli z mieszkania.
- Szukałam wszędzie. Nigdzie go nie ma. Nie wiem do kogo mam iść. Alexa i Camille są zajęte. U ciebie pusto, więc tutaj myślałam…
- Hej? Znajdzie się. Na pewno gdzieś zabalował albo coś.- próbowała ją pocieszyć.- Jeszcze kiedyś będziecie się z tego śmiać.
- Nie będziemy, bo jestem w ciąży!- schowała twarz w poduszkę. Marlę wmurowało w siedzenie, ale po chwili odzyskała głos.
- To cudownie!
- Nie, bo nie tak to sobie wyobrażałam.- blondynka poodklejała sobie mokre kosmyki włosów z jej twarzy.
- Nie jesteś szczęśliwa?
- Byłam. Do momentu, w którym mu powiedziałam. Żebyś ty widziała jak zareagował. Złapał się czegoś bo myślał, że zaraz zemdleje. Potem sam sobie pod nosem zadawał pytania czy to jest możliwe, przeprosił i wyszedł z mieszkania! Nie odbiera telefonu, ma wyłączony. Szukałam już wszędzie…- zaciągnęła się od płaczu.
- Takie zachowanie jest do niego zupełnie niepodobne.- szatynka nieprzytomnym wzrokiem patrzyła się przed siebie.
- No wiem!
- Może to chwilowy szok i mu przejdzie? Niektórzy faceci tak mają.
- Ale nie on. Znam go tyle czasu. On nie jest gotowy na dziecko. Przypuszczam, że nawet nie jest gotowy na poważny związek ze mną. Mieszkamy ze sobą półtora roku, a w sumie znamy się cztery lata. Do dzisiaj się nie oświadczył, więc coś jest nie tak.
- Jest tyle par bez ślubu. Może Kendall jest zwolennikiem wolnych związków?- wypowiadając te słowa, sama w nie zwątpiła.
- Ale ja tak nie chcę.
- Wszystko będzie dobrze. Nie płacz.- otarła jej łzy.- W twoim stanie nie wolno się denerwować. Mam nikomu nie mówić?
- A mów! W końcu i tak się dowiedzą. Brzuch mi urośnie, a ja zostanę samotną matką!
- Nie mów tak. Znajdziemy go i przemówimy mu do rozumu.
Siedziały tak jeszcze jakiś czas. Marla przysięgła sobie, że znajdzie Kendalla i z nim poważnie porozmawia. Jego zachowanie jest karygodne. Niczym nie można tego wytłumaczyć. Na razie jednak skupiła się na wspieraniu Jo.

Trzy godziny później Marla zadzwoniła do Jamesa oraz Carlosa, aby natychmiast zjawili się u niej w mieszkaniu. Logan był już na miejscu. Wiedział, że jego żona ma mu coś ważnego do powiedzenia. Musiało być to istotne skoro zwołuje zebranie. Dziwił się tylko, że bez Kendalla. W sumie nie widział go od wczoraj, nie wie co się z nim dzieje.
Po kilkunastu minutach wszyscy byli już na miejscu. We czwórkę zasiedli do stołu. Chłopaki poczuli się jakby uczestniczyli w jakimś detektywistycznym serialu. Marla miała poważny wyraz twarzy tak jak lekarze kiedy niosą przykre wieści.
- Zebrałam was wszystkich, bo mam wam coś ważnego do powiedzenia. Jesteście najbliższymi przyjaciółmi Kendalla. Jo nie ma sił żeby wam to ogłosić, więc ja to zrobię.
- Coś mu się stało?- wyrwał się z pytaniem Logan.
- Zauważyliście już, że Kendall zniknął?
- Wyparował jak kamfora i namierzyć go nawet nie można.- wtrącił Carlos molestując swój telefon z myślą, że w końcu blondyn do niego zadzwoni.
- W sumie ja też go nie widziałem od wczoraj. Powiedział, że musi coś ważnego zrobić i to było ostatnio raz kiedy go widziałem.- rzekł James.- Wiesz coś?
- Jo jest w ciąży…
- Ja pier…nicze.- wydusił szatyn. Logan zastygnął w miejscu nic nie mówiąc. Nawet nie było widać, że oddycha. Chyba wstrzymał powietrze.
- Kendall ojcem? To pewne?- zabrał głos Latynos.
- Tak. Zrobiła test, a za trzy dni ma wizytę u ginekologa, do którego pójdę z nią jeśli nasz koleszka się nie zjawi. Jednego nie mogę pojąć. Kendall zawsze służył nam pomocą w trudnych momentach. To on też w naszych sprawach trzymał zimną krew, więc nie pojmuję teraz co się z nim dzieje.
- No wiesz… może to ostoja spokoju, ale wiecznie stać nie będzie.
- Kurde…- Logan w końcu coś powiedział.
- Spanikował i się gdzieś zaszył.- wytłumaczył James, który próbował wyobrazić sobie jego położenie.- Pewnie zwala na siebie winę i gdzieś to przeżywa.
- A ty wiesz jak on przeżywa te poczucia winy?- przypomniał brunet.- Dusi jej w sobie, a to nikomu dobrze nie wróży. Trzeba go szukać, bo coś może mu się stać.
- Tylko gdzie?
- Jestem na niego zła, ale mam nadzieję, że nic mu nie jest…
- O mój Boże!- ożywił się Logan. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na niego z zapytaniem.- Trzeba podzwonić po szpitalach!
- Uważasz, że zrobił sobie krzywdę?- podniósł brwi James. To nie było w jego stylu. Kendall nigdy by sobie nie zrobił czegoś takiego. Chyba…- pomyślał.
- Nie wiem, ale trzeba mieć pewność.- każdy z nich wziął telefon i zaczęli wydzwaniać po szpitalach.
- Wydzwaniamy tak już z pół godziny.- żalił się Carlos.- Wszędzie zaprzeczają. A jedna kobieta myślała, że robię sobie żarty kiedy zapytałem o Kendalla Schmidt’a z BTR.
- Teraz już nie mam żadnych pomysłów.- Logan bezsilnie położył głowę na poduszce.
- A może oni nie mogą udzielić takich informacji…- wtrącił James.
- Jeśli zgarnęliby go z wypadku to pewnie by tego nie ukrywali.- odpowiedział.
- Dobra!- Carlos powstał.- Wsiadamy w swoje wehikuły i szukamy go dopóki się nie ściemni, a jeśli go nie znajdziemy to wznowimy jutro poszukiwania.
Mężczyźni pojechali szukać przyjaciela, a Marla poszła sprawdzić jak się czuję Jo.






* Kolejny krótki rozdział. Kendall się nie pojawił i trochę trzeba czekać na jego powrót. Jestem tak zmęczona, że nie wiem co pisać. Zapraszam Was na dwa PRZEDOSTATNIE rozdziały z FTS ( morderca wychodzi na jaw hehe ) i na RHMF ( chłopaki dowiadują się prawdy o Ninie i jej zemście ). To taka wiadomość, dla tych którzy jeszcze nie czytali i są zainteresowani. Z boku możecie kliknąć na te blogi :) Do środy :*

środa, 19 listopada 2014

Rozdział 90

Alexa nie odzywała się do Carlosa od wczorajszego wieczora. Miała już dość zachowania swojego męża. Nie mogła jednak ukryć, że ostatnio stała się zazdrosna o Jamesa, ponieważ Pena poświęcał mu więcej uwagi niż jej. Codziennie mówił o Jamesie, przy każdym przez nich spożywanym posiłku. Nawet gdy do niej dzwonił, pytał się czy nie widziała może Jamesa. To było dla niej męczące. Nie chciała być egoistką prosząc o więcej uwagi. Rozumiała jaka jest sytuacja ich przyjaciela, jednak to wszystko wyszło spod kontroli. To już zaczynało się robić chore. A tym bardziej to czego była teraz świadkiem. Znalazła bruneta w salonie z laptopem na kolanach. Cicho zakradła się za jego plecy. Czytał pochłonięty jakiś artykuł: Śmierć na zamówienie. Odnalazła fragment, który właśnie czytał: Drugim typem samobójcy są osoby słabe psychicznie, które nie są w stanie same wyprawić się na tamten świat. Są na tyle zdesperowane, że o pomoc proszą właśnie tzw. "zabójców na zamówienie", śmiesznie nazywanych przez krytyków "fachowcy od eutanazji na żywo". Już po tych nazwach można dowiedzieć się czym zajmują się takie osoby. Niedoszły lub słaby samobójca wynajmuje taką osobę, by ją zabiła. Samobójca, w tym przypadku, ośmielimy się nawet użyć słowa " pracodawca", określa jaką śmiercią chce umrzeć, a "pracobiorca" musi to spełnić. Oczywiście taka praca jest nielegalna...
- Carlos!- wydarła się przerażona Alexa. Chłopakowi o mało co laptop nie spadł na ziemię. Złapał się za serce. Dziewczyna stanęła przed nim.- Czy ciebie już zupełnie popierdoliło?!
- Nie strasz mnie!- wziął kilka głębokich wdechów. Zminimalizował stronę, którą czytał.
- Wiem co czytałeś. Czy ty jesteś nienormalny?- puknęła się w czoło.
- Alexa...- mruknął.- Ja po prostu się o niego boję. A jeśli ten podejrzany facet...
- Przestań!- warknęła.- Jeszcze raz usłyszę te imię w tym domu, a obiecuję ci, że źle się to dla ciebie skończy. Wybij sobie z głowy te idiotyzmy i zajmij się swoim życiem.
- Ale James należy do mojego życia.
- A ja nie należę?- spytała z zaszklonymi oczami. Carlosowi zrobiło się głupio, że doprowadził ją do takiego stanu.- Kiedy mi ostatnio poświęciłeś tyle uwagi? Kiedy mnie ostatnio zapytałeś jak się czuję, co u mnie w pracy? Jesteś tak zajęty Jamesem, że nie masz czasu dla mnie, a mi jest przykro.
- Przepraszam.- podszedł do niej i ją przytulił.- Masz rację. Może faktycznie trochę przeginam. Obiecuję już tego nie robić. Przepraszam, że nie poświęcałem ci uwagi. Wybaczysz mi?- przytaknęła delikatnie. Carlos uśmiechnął się i pocałował ją czule.

Jo obudziła się z fatalnym nastrojem, nie czuła się za dobrze. Rozejrzała się. Kendalla już nie było. Wstała z łóżka chwiejąc się na nogach. Natychmiast musiała napić się kawy. Wstawiła wodę do czajnika. Usiadła i złapała się za głowę. Nie przychodziło jej do głowy co mogła takiego zjeść żeby jej to zaszkodziło. Nagle poczuła się jeszcze gorzej. Zemdliło ją i pognała pędem do łazienki żeby zwymiotować. Kiedy skończyła oparła się o ścianę. Zaczęła się mocno zastanawiać czy to jest o czym myśli. Ogarnęła się i skoczyła do najbliższej apteki po test ciążowy. Kiedy wróciła, zamknęła się w łazience. Z nerwów test wypadł jej z ręki dwa razy zanim go użyła. Kiedy już go zrobiła, położyła na półce przy zlewie i czekała siedząc na muszli. Pociły jej się ręce, nogi dygotały, a serce biło jak szalone. Nie mogła przez ten czas zająć się czym innym, bo była zbyt przejęta. Multum myśli przeszło przez jej głowę. Chodziła w kółko. Myślała, że zaraz zrobi dziurę w kafelkach od ciągłego dreptania wkoło. Te dziesięć minut ciągnęło się w nieskończoność. Nareszcie wyznaczony czas minął. Jo przegryzła wargę i spojrzała na wynik.
- O mój Boże…- ponownie usiadła na muszli. Musiała, bo czuła, że zaraz zemdleje. Dwie czerwone kreski na teście ciążowym. Gapiła się tępo w małe okienko. Na początku była zszokowana, ale później na jej twarzy pojawił się uśmiech. Reszta nie miała już żadnego znaczenia. Myślała tylko o dziecku, które nosi pod sercem. Opuściła łazienkę zastanawiając się jak powiedzieć Kendallowi, że zostanie ojcem. Z pracy wraca dopiero za dwie godziny. Nie wiedziała czy tyle wytrzyma. Chciała sięgnąć za telefon i zadzwonić do niego. Wolała poinformować go jednak osobiście.

Jo zaczęła się martwić, ponieważ blondyn spóźniał się już następną godzinę. Nie odbierał połączeń. W ogóle miał wyłączony telefon. Zastygła w oknie czekając na swojego chłopaka. Jest. Przyjechał swoim autem. Usiadła szybko na kanapie. Brała głębokie wdechy. Po chwili Kendall pojawił się w mieszkaniu. Wyglądał strasznie, jak ostatnie nieszczęście. Zdecydowanie niezbyt miło minął mu ten dzień. Już chciała go zapytać co się stało, ale gdy ten spojrzał na nią przeźroczystym spojrzeniem jakby nieżyjącego trupa, przeszły ją ciarki. Nie powiedział nic. Oblizał tylko wysuszone usta. Teraz zwątpiła czy to dobry moment. Jednak nie chciała dłużej czekać. Nie mogłaby z tym spać spokojnie. Poszła za nim do kuchni gdzie blondyn gasił pragnienie szklanką wody.
- Kendall? Co ci jest?
- Nic…- wydusił z siebie.- Nic wartego twojej uwagi…
- Ciężki dzień?- próbowała strzelać.
- Najgorszy. Nie wiem czy istnieje coś co mnie teraz podniesie na duchu.- westchnął ciężko i przeszedł kawałek dalej podchodząc do zlewu. Podążała za nim jak cień. Zielonooki podszedł do śmietnika. Wyjął z kieszeni jakiś mały świstek papieru i wyrzucił do kosza.
- Mylisz się. Muszę ci coś powiedzieć ważnego.
- Proszę… nie teraz.- napił się jeszcze wody. Nawet nie zdążył się rozebrać z kurtki.
- Nie utrudniaj mi tego.- jęknęła.
- Jo! Przepraszam, ale nie mam ochoty wysłuchiwać jakiś głupot. Nie jestem w nastroju!- zdenerwował się.
- Głupot?! Głupot?! Czy ja dobrze usłyszałam?- podniosła głos.
- I znowu się zaczyna…- mruknął pod nosem.
- Co się zaczyna? Masz mnie dość, tak? Wracasz z twarzą grabarza do domu. Ja się martwię, a ty tak reagujesz! Nie możesz mi poświęcić chwili uwagi.
- A masz i niby coś ważniejszego do powiedzenia? Bo ja uważam, że mogłabyś mi oszczędzić emocji jak na ten dzień. Albo rób jak chcesz…- machnął ręką.- Mnie to nie obchodzi.
- Co cię nie obchodzi? To co mam do powiedzenia?- oparła się o ścianę krzyżując ręce na piersiach.
- Może?- zaakcentował to słowo z ironią.
- Aha… no skoro uważasz, że informacja o tym, że będziemy mieli dziecko nie jest dość ważna, to może poczekać do jutra, ewentualnie tydzień skoro tak, bo…
- Co powiedziałaś?- przerwał jej marszcząc czoło.
- Zrobiłam test!- po chwili uspokoiła się i dokończyła.- Zostaniesz ojcem.
Jego twarz na te słowa zrobiła się jeszcze bledsza. Zamarzł w ruchu i nie mógł się ruszyć. Powoli do jego głowy dochodziły jej słowa. Zadrżały mu nogi, złapał się szybko za blat. Ja, ojcem. To niemożliwe! Nie teraz.- pomyślał. Oczy błądziły ślepo po podłodze. Bełkotał coś pod nosem, sam nie wiedział co dokładnie.
- Kendall?- widziała jak źle na to zareagował. Wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Przestraszyła się.
- Przepraszam…- wybąkał nawiązując z nią krótki kontakt wzrokowy po czym wyszedł z domu.
- Kendall!- wołała go, ale ten gdzieś zniknął. Odjechał samochodem.

Łzy Jo wsiąkały w poduszkę zanim zdążyły popłynąć po całej długości jej policzków. Nie takiej reakcji się spodziewała. Mogła mu nie mówić. Miał rację. To nie był odpowiedni czas. Ale jeśli nie teraz to kiedy? Za dziewięć miesięcy? Dopiero by zemdlał. Myślała o tym cały czas. To dziecko zawieruszy karierę i jej i jego. O tym nie pomyślała. Może Kendall uważał, że jest za młody na dziecko. Być może dwadzieścia cztery lata to za mało, aby założyć rodzinę. Może wolał skupić się teraz na karierze, ale to teraz mija się z celem. Chłopaki chcieli wziąć dłuższą przerwę w pracy. Odpocząć od tego wszystkiego. Ale tak się nie stanie. Bolało ją to, że tak zareagował. Teraz pewnie będzie chciał ją zostawić. Zostanie samotną matką. Nie mogła spać kiedy Kendalla nie było przy niej. Wybiła trzecia w nocy, a jego nadal nie było. Najwyraźniej nie ma zamiaru się pojawić. Pytanie czy w ogóle ma zamiar jeszcze się z nią zobaczyć...







* No i co powiecie na to? Jeśli chodzi o ten artykuł to napisałam go pod wpływem chwili. Nie wiem czy w rzeczywistości coś takiego istnieje, ale potrzebowałam czegoś takiego, więc jest. Niektórzy mieli rację. Jo jest w ciąży. A kto spodziewał się takiej reakcji po Kendallu? Jak wypowiecie się na temat jego zachowania? Jestem strasznie ciekawa :) Do soboty :*

PS Czy nie macie nic do tych serduszek po prawej? Nie są tam na zawsze, ale... Zresztą co ja będę mówić. Dark Bunny pytała o to w zakładce, więc tam jest odpowiedź :)


sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 89

Alexa wzięła torebkę, burknęła coś przed nosem i wyszła. Nie wiedział gdzie i po co. Mógł się domyślać tylko dlaczego. Więcej uwagi koncentrował na Jamesie niż na własnej żonie. Cóż mógł poradzić? Obie te osoby są ważne w jego życiu, zarówno jego żona jak i przyjaciel, którego zna od dzieciństwa. Nie chciałby stracić nikogo z nich przez drugą osobę. Carlos podszedł do lodówki i wyciągnął piwo. Zasiadł do wielkiej plazmy i zaczął oglądać talk show, którego nawet nie chciał oglądać. Program się skończył, więc poszedł po jeszcze jedno piwo. Nic nie mógł znaleźć w telewizji godnego uwagi. Patrzył się bezczynnie w program przyrodniczy o kangurach. Nie liczył już, którą puszkę z rzędu wypił. Poczuł się jakoś weselej i miał ochotę z kimś porozmawiać. Założył kurtkę i wyszedł z domu.

Tymczasem Marla sprzątała w kuchni. W ten sposób chciała się zająć czymś do powrotu Logana. Rozejrzała się i stwierdziła, że jest tak czysto, że można z tej podłogi jeść. Usiadła na krześle odpoczywając. Chciała zrobić sobie herbatę. Ktoś jej przerwał pukając do drzwi. Szybko podbiegła do wejścia, w którym stanął Carlos lekko oparty o framugę. Kiwał się lekko i uśmiechał swoim bieluśkim uroczym uśmieszkiem.
- Można?
- Hello Carlito!- uśmiechnęła się. Potrzebowała właśnie rozmowy z którymś z przyjaciół.- Co cię sprowadza?
- Widzę, że humorek dopisuje. Jesteś sama?- kiwnęła głową.- To nawet dobrze.- odwiesił kurtkę na metalowym haczyku. Przysiadł sobie w kuchni i oparł się o łokieć.
- Powiesz mi o co chodzi?
- Co ty na to żeby dołączyć do mojej tajnej służby zwiadowczej?- przyjrzał się jej uważnie.
- Ha, ha! Słucham? Zostałeś detektywem?- zażartowała. Carlos zawsze wiedział jak rozśmieszyć każdego.
- Można tak to nazwać…
- A kto jeszcze do niej należy?- założyła ręce z uśmiechem na twarzy.
- Tylko ja.- wskazał kciukami na siebie.
- Los?- teraz ona mu się przyjrzała.- Piłeś coś?
- Jedno piwo, dwa… ewentualnie siedem.- wyszczerzył się.- Słuchaj.- przybliżył głowę do jej twarzy, która znajdowała się naprzeciwko. Wyglądał jakby chciał jej powierzyć sekret.- Ta akcja może wymagać od ciebie dużo czasu i poświęcenia. Wchodzisz w to?
- Weź wracaj do domu i wytrzeźwiej.- poradziła mu.
- Ale ja muszę zyskać sojusznika.- walnął na żarty pięścią w stół.- Kendall jest beznadziejny, Logan będzie się przemądrzać, więc ty jesteś najlepszym kandydatem.
- Alexa jest w domu?
- Nie-e.
- To dobrze. Lepiej żeby nie słuchała tych głupot jak wrócisz do domu.
- Ale ona się wścieka.- powiedział głosem małego dziecka, które boi się rodzica.
- Na co się wścieka?
- Na mnie, bo koczuję w oknie.- jego twarz wylądowała na obrusie.
- Ta rozmowa nie ma sensu, Los. Wracaj do domu.- uśmiechnęła się.
- Nie...- jęknął i podniósł głowę.- Nie po to przeszedłem pięć kilosów żeby teraz wracać. I nie jestem aż tak pijany!
- Ano tak.- wstała.- To cię odwiozę.- Carlos wstał. Razem poszli do samochodu.
- To pośledzisz ze mną Jamesa?
- Dlaczego miałabym to robić?- spytała gdy siedzieli już w środku.
- Bo James przygotowuje zorganizowaną akcję samobójczą.- na jego słowa Marla odwróciła wzrok od drogi.- Kupił już sznur.- zaczął tłumaczyć.- A kto wie? Ma pomocnika.
- Co ty pleciesz?
- James jest podejrzany. Musimy go przesłuchać jak w tym filmie… tytułu nie pamiętam.- zamyślił się.- Jedziemy do niego?
- Jedziemy do ciebie.- wkrótce byli już na miejscu. Carlos zauważył jak mija ich samochód, który wcześniej stał pod domem Jamesa.
- To ten samochód!- wskazał palcem na oddalającego się mercedesa.- To jego pomocnik!
- Uspokój się, bo sama to zrobię.- zaparkowała.
- Ciekawe jak?
- Nie chcesz wiedzieć. Wysiadaj.- wysiedli z auta.- Daj klucze.- dziewczyna wyciągnęła rękę do Carlosa, a po chwili wcisnął jej tam proszoną rzecz.- A teraz weź prysznic i się oporządź.- patrzyła jak Carlos posłusznie wchodzi po schodach do łazienki.- Jak dziecko…- rzekła pod nosem.
- Gdzie idziesz?- wychylił głowę z łazienki.- Już wychodzisz?
- Zajrzę przy okazji do Jamiego. Wrócę.- zamknęła drzwi.

Carlos był wstawiony, ale gdy powiedział o tym samobójstwie, to zwątpiła czy to są żarty czy domniemania pijanego przyjaciela. Nie myślała też, że mówi prawdę. Chciała po prostu przy okazji z nim porozmawiać. Zapukała do drzwi. W szybce było widać, że się zbliża.
- Hej, James.- nagle na jego widok uśmiech spłynął jej z twarzy. Na białej bokserce Jamesa była wielka czerwona plama. Rozwarła usta.- Co ci się stało?!
- Gdzie? A, to!- spojrzał w dół i uśmiechnął się.- Nic mi nie jest. To nie krew, tylko wino. Widzisz?- dziewczyna powąchała koszulkę. Rzeczywiście to było wino.
- Ale mnie przestraszyłeś.- położyła rękę na sercu. Myślała, że podejrzenia Carlosa się spełniły.
- Carlos cię tu przysłał?- spytał wprost.
- Nie. Skąd ci to do głowy przyszło?
- Może dlatego.- wskazał palcem na dom sąsiada oraz domownika, który szybko zniknął za firanką.
- Wybacz mu. Wypił odrobinę za dużo.
- Nie. On robi tak codziennie.- zaczął się żalić. Marla zdziwiła się.- Czasem mam ochotę strzelić go wiatrówką, ale nie chcę owdowieć Alexy i rozjuszyć Penatorek.- powiedział z nutą żartu w głosie.
- Nie wiedziałam…- miętoliła końcówki włosów palcami.
- Ja rozumiem, że po tym co się wydarzyło, on może mieć takie jazdy, ale bez przesady.- oparł się o framugę co chwilę patrząc na obserwującego Latynosa w oknie.
- On twierdzi, że znowu chcesz się zabić.- wypaliła prosto z mostu.
- Powtórzę po raz ostatni.- odrzekł głosem jakby się spodziewał tego co powiedziała.- Nie chcę kończyć swojego życia.- powiedział przekonująco prosto w jej oczy.- Mam dość już powtarzania każdemu i przekonywania, że mówię prawdę. Zmęczyło mnie to. Dajcie mi spokojnie żyć na nowo i nie przejmujcie się mną. To ja mogę wam mieć jedynie za złe, że mi nie ufacie.
- Ufamy ci, ale Carlos jest przewrażliwiony. On chyba przeżył to bardziej niż ty. Masz rację. Porozmawiam z nim.
- I to szybko.- ściągnął z siebie brudną koszulkę na jej oczach i rzucił je na oparcie krzesła.
- Podobno jakiś facet przyjeżdża tu codziennie do ciebie wieczorami...
- To też ci zdążył powiedzieć?- był pod wrażeniem jaki Carlos ma niewyparzony język.
- Kim jest ten mężczyzna?- spytała.
- Taki jeden Dave.- odwrócił się. Złapał za koszulkę jeszcze raz i miętosił ją w dłoniach. Wbił w nią wzrok jakby znalazła tam coś interesującego. Coś bardziej interesującego niż przytwierdzony do jego pleców wzrok najlepszej przyjaciółki.- Czy mógłbym was o coś prosić?
- O co takiego?- już nie miała sił przypominać mu, że nie odpowiedział dokładnie na jej pytanie.
- Jestem wam naprawdę wdzięczny za to, że się troszczycie i wspieracie po tym wszystkim co się wydarzyło, ale mam dość. Było fajnie, ale do czasu. Męczy mnie fizycznie i psychicznie wasze codzienne odwiedzanie mnie. Każdy z was odwiedza mnie o różnej porze dnia żeby w ten sposób sprawdzić czy jestem cały. Głupkiem nie jestem, domyśliłem się.- zmierzwił swoje włosy.- Tak samo równie bezsensowym pomysłem było proszenie o pomoc mojej matki...
- Wiesz co ja miałam do powiedzenia na ten temat.- przegryzła wargę.
- Tak wiem. To Carlos... Jednak proszę, nie chcąc was jakoś urażać, ale zostawcie mnie w spokoju. Traktujcie mnie tak jak zawsze, jakby nic się nie stało.
- Naprawdę nabrałeś do tego takiego podejścia?
- Staram się.- nawiązał z nią kontakt wzrokowy.- Jest to trudne, ale się staram.
- No dobrze. Więc pójdę już. Gdybyś czegoś chciał...
- Wiem.- przerwał.- Wtedy się odezwę.- pożegnali się. Marla wróciła do Carlosa.
Stał już w korytarzu.
- Widziałaś tą krew? Co mu się stało?- naskoczył na nią.- Co?
- Wino!- odparła.- Carlos, przeginasz. Daj mu swobody, bo jak będziesz naciskać, to pogorszysz sprawę. On nic sobie nie zrobi i nie stój przy tym oknie. James wie, że go podglądasz. Marny z ciebie detektyw.
- Ale…
- Żadnego ale! Jeśli się dowiem od niego, że zobaczył za firanką ciemniejszą karnację ciekawskiego człowieczka to obiecuję, że własnoręcznie ci te okno zamuruję. Dotarło?
- No dobra.- przewrócił oczami.
- Na pewno?
- Tak!- kiwnął głową.
- W takim razie zostawiam cię.- nacisnęła na klamkę.- Bądź grzeczny.
- Dobrze, mamo!






* Tak więc uprzedzałam, że rozdziały mogą być krótsze, ale przynajmniej niektórzy mają teraz pewność, że James chciał popełnić samobójstwo. W następnym rozdziale odejdziemy na jakiś czas od tego wątku i wrócimy do Kendalla oraz Jo. Istotnego momentu w ich życiu, więc zapraszam na środowy rozdział ;)

środa, 12 listopada 2014

Rozdział 87 i 88

BIG TIME TRAGEDY

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, jeziorami, rzekami i wszystkimi darami natury… to nie jest bajka. To prawdziwe życie. Jak w trwaniu każdego człowieka, doświadczane są różne aspekty. To oczywista kolej rzeczy, los, przeznaczenie, taka Fortuna. Można być szczęśliwym lub nieszczęśliwym niezależnie od tego kim się jest. To nie omija nikogo. Ścieżka każdego ma swój własny niepowtarzalny kształt, swoje krzywizny, górki i doliny. A czy przejdzie się ją tak jak trzeba, zależy od każdej podjętej decyzji. Tak też człowiek jest odpowiedzialny za swój los...

Marla długo zastanawiała się niejednego dnia nad swoją przyszłością, jak się potoczy. Ile kosztowało ją siły, bólu i cierpienia żeby w końcu zanurzyć się w szczęściu na dłużej. Spojrzała tak jak każdego dnia, wstawszy się z łóżka stawiając na ziemi prawą nogą na wszelki wypadek, na szyld Hollywood mając nadzieję, że każdy dzień nie zaskoczy ją przykrym wydarzeniem. Wiedziała, że to jest ulotne, ale nikt przecież nie zabrania marzyć. Jutro, po jutrze, do końca życia będzie tak jak teraz. Zatrzyma te chwilę i wklei ją w swoją wieczność.
Logan jeszcze spał. Nie przeszkadzały mu promyki słoneczne, które padały mu na twarz i rozświetlały jego włosy. Czekała już na niego ze śniadaniem, które stało na tacy na szafce nocnej. Poprawiła swój szlafroki czekała na jego zbudzenie, które wkrótce miało nadejść. Na zegarze widniała szósta pięćdziesiąt dziewięć. Nagle rozniósł się alarm budzika. Logan jęknął i nie otwierając oczu wyżył się na budziku wciskając mocną pięścią mały guziczek tak, że było słychać lekki zgrzyt. Dopiero gdy zachichotała, otworzył oczy. Na powitanie dostał buziaka w jego cudowny policzek.
- Sto lat, Hendi!- zawołała. Uśmiechnął się. Lubił gdy tak do niego mówiła i tylko jej można było tak się do niego zwracać.- Jak samopoczucie?
- To już dwadzieścia pięć lat…- westchnął rozciągnąwszy się.
- Ponieważ są twoje urodziny, dzisiaj spełniam twoje życzenia.
- To jest już ciekawsze…- ożywił się.
- Z rozsądkiem!- ostrzegła go.
- Na początek chciałbym, aby moja żona nakarmiła mnie tym wykwintnym śniadaniem, które przygotowała, a w międzyczasie zastanowię się o co jeszcze mogę poprosić.- dziewczyna uśmiechnęła się i spełniła jego życzenie.

Kendall obudził się głucho ziewając. Spało mu się fatalnie. Spojrzał na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Pomyślał od razu o Loganie, który ma dziś urodziny. Oparł się na łokciu i zerkał na śpiącą Jo. Spała ze zmarszczonymi brwiami co go zaintrygowało. Może śniło jej się coś złego? Wstał i wziął szybki prysznic myśląc o tym, że musi iść jeszcze dziś do pracy, a wcale tego nie chciał. Gustavo nie dał im dnia wolnego, nawet wiedząc, że Logan obchodzi urodziny. Kiedy wyszedł z łazienki w samym ręczniku, blondynka jeszcze spała.
- Jo, jeszcze nie wstałaś?- potrząsnął jej ramię.
- Daj się wyspać…- mruknęła i nałożyła na siebie poduszkę. Teraz sobie przypomniał, że ona ma dziś wolny dzień.
- Ok…
- Musiałeś mnie budzić?- jej głowa znowu stała się widoczna.- Teraz nie zasnę.- motała się w pościeli.
- No przepraszam, ale już po dziewiątej. Nie jestem przyzwyczajony do późnego wstawania. Mam wrażenie, że marnuję kilka godzin ze swojego życia śpiąc tak długo.
- Tak myślisz? Że zmarnowałeś czas śpiąc dłużej niż możesz przy moim boku? No skoro marnuję twój czas to po co tu jestem? Mam wyjść?- zbulwersowała się i podniosła się z łoża szybkim ruchem.
- O co ci chodzi?- najwyraźniej blondynka inaczej zrozumiała jego słowa.- Od dwóch dni zachowujesz się jakbyś miała…
- No dokończ!
- No okres!- wyrzucił to z siebie.- Nie obrażaj się za tamto. Nie to miałem na myśli.
- Nie rozmawiam z tobą. Zajmij się czymś bardziej pożytecznym od rozmowy ze mną, bo to tylko strata czasu!- trzasnęła mu przed nosem drzwiami od łazienki.

Kendall poszedł do kuchni i wstawił wodę na kawę w czajniku elektrycznym. W tym czasie ktoś zadzwonił domowym dzwonkiem. Zielonooki podbiegł do korytarza i otworzył drzwi. Stanął w nich Logan.
- Siema! No co tam? Jak tam?- wszedł jak do siebie. Nie zwrócił na to uwagi, bo we czwórkę tak sobie wchodzą do domów.
- Wszystkiego najlepszego, bracie!- powiedział z uśmiechem lecz przygaszonym głosem.- Widzę, że jesteś w dobrym humorze…
- A ty niezbyt. Coś się stało?- przysiadł na krześle.
- Jo się stała. Znów robi aferę z niczego. Kiedy postanowiliśmy razem zamieszkać, pomyślałem, że nie chcę się żenić, ale miło byłoby razem pomieszkać. A jeśli to jej zachowanie potrwa dłużej, te jej fochy i jęki, to ja podziękuję. Nie chcę być w takim razie żonaty. Przynajmniej wam się udało.
- Daj spokój.- machnął ręką.- Przejdzie jej. Przecież ona nie jest taka zawsze. Może coś się stało albo wstała lewą nogą. To są kobiety, ich nie ogarniesz.
- Dobra. Dzisiaj skupiamy się tylko na tobie. O mnie zapomnij. Na czym to ja…- zamyślił się.- Zdrowia, szczęścia, pomyślności, spełnienia marzeń… wymyśliłbym coś kreatywnego, ale nie mam głowy.
- Dzięki. Liczy się pamięć.
- Cześć Logan.- ich oczom ukazała się Jo. Właśnie wyszła z łazienki cała w skowronkach.
- Cześć…- odpowiedział zerkając na Kendalla. Jej zachowanie nie przypominało ani trochę tego co opowiadał. Dziewczyna owinęła się wokół szyi swojego chłopaka.
- Kendall. Przepraszam, że tak na ciebie nakrzyczałam. Nie wiem co mnie napadło. Wybaczysz mi?
- No jasne.- odpowiedział zdezorientowany. Czajnik dał po sobie znać.
- Logan, napijesz się czegoś? Kawy, herbaty?- zapytała grzecznie.
- Herbaty.
- Czarnej, czerwonej, zielonej?- wymieniała po kolei rodzaje.
- Macie czerwoną?- uśmiechnął się brunet. Kiwnęła głową.
- Jo tak jak Marla jest miłośniczką herbaty.- wtrącił.
- Kendall?- spytała dziewczyna gdy zajrzała do szuflady.- Gdzie jest czerwona herbata?
- Powinna być, a co?
- Nie ma. Piłeś ją?- spojrzała już oskarżającym wzrokiem.
- Nie wiem…- zawahał się.- Może… tak. Chyba, no. Coś sobie przypominam.- wybełkotał.
- Wypiłeś ostatnią zostawiając puste pudełko i nawet nie powiedziałeś żeby dokupić!- podniosła głos.
- Ehm.- wciął się Logan.- Mogę napić się zielonej… to nie problem.- odpowiedział niepewnie gdy zobaczył jak Jo zmienia się wyraz twarzy na groźniejszy.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?- Jo nie zważyła na jego słowa nadal czekając na wytłumaczenia Kendalla.
- Nie wiedziałem, że to jest takie ważne.
- Ważne?- powtórzyła jego słowa. Kendall z lekka się przestraszył. Logan przegryzł wargę niezręcznie.
- Ja podziękuje.- dopowiedział Logan próbując uratować przyjaciela spod zabójczego spojrzenia dziewczyny.- Odechciało mi się pić. Ja jeszcze muszę zajść w jedno miejsce.- skłamał.- Nie będę przeszkadzał.
- Nie przeszkadzasz.- odrzekł blondyn w prośbą pomocy w głosie. Jo odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni.
- Muszę iść. Ale wpadniecie dzisiaj do solenizanta?- brunet zmrużył oczy wskazując na siebie.
- Tak.- potwierdził.- Chyba, że znowu jej coś odbije to dam ci znać.- wyszeptał żeby nie usłyszała.
- To na razie.- wyszedł.

Na skromnej imprezie dla najbliższych przybyli najbliższi przyjaciele. Siedzieli przy stole. Logan jeszcze raz usłyszał życzenia urodzinowe, dostał też podarunki. Marla pytającym wzrokiem spojrzała na Logana gdy zobaczyła dwa puste miejsca. Nie wiedział co odpowiedzieć. Kendall nie dał mu znać. Zrobiło mu się trochę przykro, ale nie chciał martwić reszty przyjaciół. Minęła godzina. Wszyscy dobrze się bawili i śmiali z przeróżnych rzeczy. Chwilę później do drzwi zapukał Kendall. Przeprosił za spóźnienie i za to, że nie powiadomił o tym, że się spóźni. Przekazał życzenia urodzinowe od swojej dziewczyny i wręczył mu prezent. Gdy Marla spytała gdzie jest Jo, blondyn nie ukrywał swojego zmartwienia. Powiedział, że Jo źle się czuje. Bardzo chciała przyjść, ale nie mogła. Logan położył mu rękę na ramieniu, a następnie zaprowadził do stołu gdzie wszyscy ucieszyli się na jego widok. Odetchnęli z ulgą, bo nie wyobrażali sobie żeby nie przyszedł.




ROZDZIAŁ 88


Dwa dni później Carlos zauważył, że James znów zaczął zachowywać się dziwnie. Martwiło go to. Ostatnimi czasy szatyn przechodził ciężki okres w swoim życiu, dlatego obiecał sobie, że się o niego zatroszczy. Od pewnego czasu wypatrywanie Jamesa z okna od swojego domu, który znajdował się naprzeciwko, stało się tradycją. Dokładnie wiedział kiedy wchodzi, kiedy wychodzi, znał też godziny wyprowadzania Foxa na spacer. Nie dał sobie przetłumaczyć słów Alexy, która twierdziła, że zachowuje się gorzej niż własna matka Jamesa, która faktycznie jest straszną, ale piękną jędzą. Ale nikt nie potrafił być gorszy od matki Jamesa. Jej przyjazd trzy miesiące temu spowodował, że ucierpiał jeszcze bardziej. Wtedy żałowali, że powiedzieli jej prawdę. Niestety sprawa była aż tak poważna, że poinformowanie jej o tym to obowiązek. Nie dała mu żyć. Przykleiła się do niego jak rzep do muchy. James ciągle czuł jej obecność niezależnie gdzie się znajdował. Za to miał największy żal do przyjaciół. Godzinami można by wymieniać potworne zachowania jego matki, która trzyma go na smyczy pomimo tego, że ma dwadzieścia cztery lata, a on nie potrafi jej się sprzeciwić. Czepiała się wszystkiego. Nawet jego przyjaciół. Nie podobają jej się buty Carlosa, dlatego miał przestać je nosić, Kendall powinien się golić, bo zarośnięty wygląda jak menel (według niej), a Loganowi narzucała siłą kosmetyki ze swojej firmy do pielęgnacji włosów, chociaż ich nie potrzebował. Co to było za szczęście kiedy wyjechała. Miała na głowie wielką korporację, więc nie mogła zostać długo.

Carlos siedział w kuchni i z zegarkiem w dłoni czekał na przyjazd Jamesa. Alexa schodziła z góry i trzymała jego czarny kask.
- Możesz mi powiedzieć dlaczego wciąż go trzymasz?- spytała.
- Alexa. To pamiątka po wspaniałych czasach na planie. Poznałem wielu ludzi i sporo przeżyłem. Taki sentyment. I nie waż się go gdzieś wyrzucać, bo czasem przejdę się w nim na jakąś szaloną imprezę.
- A ty co koczujesz przed oknem znowu? Wstawaj. Dziś sobota, więc idziemy na zakupy.
- Patrz!- pisnął Carlos gdy zerknął przez okno. James właśnie zaparkował swój czarny samochód przed domem. Wyszedł z niego ściskając coś w ręce.- Patrz na Jamesa…
- Co on niesie?
- To jest lina, sznur… coś takiego.- przyjrzał się przedmiotowi, który zniknął za drzwiami domu szatyna.
- Po co mu to?- zmarszczyła brwi.
- Mogę się tylko domyślać.- poderwał się do wyjścia.
- Carlos, bądź ostrożny. Nie pozwól mu się domyślić, bo zachowa się tak jak poprzednio.- dała mu radę. Sama była tym poruszona, bo znała sytuację Jamesa.
- Spokojnie.- odpowiedział w biegu. Po chwili był już pod jego domem.
Zapukał do drzwi. Nie otwierał. Nacisnął na klamkę, nic. Zaschło mu w gardle. Złożył dłoń w pięść i zaczął walić do drzwi wołając jego imię.- James! Otwieraj drzwi!- po chwili zobaczył w szybce sylwetkę Jamesa i specyficzny przekręt zamku w drzwiach.
- Co się tak dobijasz? Foxa mi straszysz. Co jest?- stał w przejściu. Najwyraźniej nie był dziś skłonny do gościny.
- Ehm…- teraz dopiero dostrzegł, że nie wymyślił wymówki. Zwlekał z czasem przepychając się do mieszkania. James westchnął ciężko.- Tak się zastanawiałem czy nie pożyczyłbyś mi może…
- Znowu?- przerwał mu.- Od sporego czasu ciągle coś ode mnie wyciągasz. Zaraz..- zorientował się.- Dziś jest sobota i jak co tydzień jedziecie na zakupy.
- Sobota? Tak szybko?- zrobiło mu się gorąco.
- Po co miałbyś przychodzić do mnie i coś pożyczać skoro za chwilę jedziecie do supermarketu?- założył ręce.- Czy ty mnie znowu sprawdzasz?- wrzasnął.
- Ja? Nie. Dawno ciebie nie widziałem. No bo minął już cały dzień, prawda? A może się tak napijemy razem i spędzimy ten wieczór razem oglądając coś ciekawego? Zawołamy resztę…- zaczął nerwowo.
- O co ci chodzi?
- O nic.
- Los! Gadaj natychmiast. Mnie nie oszukasz. Widzę, że coś cię dręczy.
- No dobra.- usiadł na kanapie.- Widziałem jak niesiesz jakiś sznur do domu. Bałem się, że chcesz…- przerwał i przejechał sobie ręką po szyi.
- Się powiesić? Oszalałeś?!- James zrobił wielkie oczy.
- No to po co ci ta lina?
- Lina?- powtórzył pod nosem James. Zawahał się i poszedł po coś do szafki. Rzucił przedmiot w przyjaciela.- To jest smycz dla Foxa! Proszę!
- Smycz?- Latynos wziął ją do ręki. Nie był do końca przekonany, bo wydawało mu się, że nie tak wyglądała.
- Zadowolony? No chyba, że uważasz ją za zbyt mocną i wytrzymałą to ją zabierz! Przecież można też powiesić się na smyczy, co nie?- wybuchnął.
- Przepraszam, stary. Ale wiesz jak to wyglądało z mojej strony? Przestraszyłem się. Po ostatnim razie został mi jakiś uraz. Myślisz, że jak się wtedy czułem jak zobaczyłem cię nieprzytomnego w mieszkaniu?- Carlos zrobił żałosny wyraz twarzy. James złagodniał widząc w jego oczach przerażenie. Przysiadł obok niego.
- Niepotrzebnie. Obiecałem wam wszystkim, że już nigdy nie będę próbował zrobić sobie krzywdy. Mam wystarczającą opiekę.- uśmiechnął się.- Nie wierzysz mi?
- Wierzę…
- To zmykaj do domu, bo żona czeka na ciebie. Zróbcie porządne zakupy żebyś następnym razem miał lepszą wymówkę jak przyjdziesz sprawdzić czy wszystko ze mną w porządku.
- Ja jeszcze przyjdę.- wstał Carlos.
- Wiem. Będę czekał.

Tak jak obiecał Carlos pojawił się pod wieczór. Porozmawiali sobie w cztery oczy. Wkrótce James powiadomił go, że z kimś się umówił i musi go przeprosić. Carlos był ucieszony tym faktem, ale również ciekawy. Kiedy zapytał kto go odwiedzi, James burknął: Taki jeden… i pożegnał go w drzwiach. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Zaintrygowało go to. Wrócił do siebie do mieszkania. Stanął przy oknie.
- Znowu go szpiegujesz?- stanęła za nim Alexa. Carlos podskoczył ze strachu.
- Nie, tylko obserwuję z ukrycia.- odpowiedział.
- Nie popadasz przypadkiem w paranoję?
- Nie. Coś tam się dzieję.- pod dom Jamesa podjechał jakiś samochód. Carlos zorientował się, że nie pierwszy raz widzi już te auto w tym miejscu.- Ostatnimi czasy podjeżdża tu ten wóz.
- Pewnie spotyka się z jakąś dziewczyną.- zarzuciła.
- To na pewno nie dziewczyna. To jakiś koleś. Widziałem go też wczoraj, ale było już zbyt ciemno. Zauważyłem tylko kontury jakiegoś olbrzyma. Tak nie wygląda kobieta, a jak już to narodowa kulturystka. Wczoraj siedział tam dwie godziny.
- Daj spokój! Może to jego znajomy. Jesteś zbyt podejrzliwy.
- Mógł mnie nabrać na te smycz. Czy on jest tak głupi, że nie skojarzę faktów?- odwrócił głowę w jej stronę.- Ta lina była innego koloru niż ta pieska linka. Ślepy nie jestem.
- Nadal uważam, że przesadzasz.- skrzyżowała ręce na piersi.- Nie masz dość zaufania do najlepszego przyjaciela. Jeśli obiecał, że nie zrobi niczego głupiego, to tak będzie.
- Ale jeśli kłamie i zrobi sobie krzywdę, to ja sobie tego nie wybaczę.
- Carlos. Rozumiem.- westchnęła.- Ale odejdź od okna.
- Już chwilę.
- Nakładam ci kolację. Twoją ulubioną.- tymi słowami zwróciła jego uwagę. Spojrzała mu prosto w oczy.- A jeśli zaraz nie przyjdziesz to pomarzysz o tym cudownym posiłku i o tym co zaplanowałam na później…
- A co zaplanowałaś na później?- uśmiechnął się.
- Tego się nie dowiesz jeśli nie podejdziesz.- odwzajemniła uśmiech. Carlos podszedł, a dziewczyna go pocałowała.
- Hmm… w takim razie bardzo chętnie.- usłyszał trzask na dworze, wyjrzał przez okno.- No nie!
- Co?
- Przegapiłem gościa.- Alexa burknęła i odeszła.- Alexa!






* Witam Was kochani po tygodniowej przerwie! Stęskniłam się za Wami :***
Możecie już udawać, że widzicie zmienioną kolorystykę i nowy banner pierwszy raz hehe, bo dopiero teraz powinnam to zrobić :P Chciałam Wam jakoś wynagrodzić tyle czekania, więc skleiłam dwa rozdziały. A co tam. Raz się żyje :) Rozdziały mogą być na początku trochę krótsze i kręcące się wokół jednej osoby, ale to tylko przez jakiś czas.
Pewnie czytając zorientowaliście się, że coś jest nie tak jeśli chodzi o Jamesa. Już wyjaśniam. Jeden wątek, dość istotny, został przeze mnie pominięty. Jednak w trakcie wszystko powoli zacznie się wyjaśniać :) Więc jeśli chcecie się dowiedzieć co się stało w przeszłości, musicie czytać :P

Dziękuję za Wasze liczne komentarze pod ostatnim rozdziałem drugiej części. Z każdą nową częścią mam głęboką nadzieję, że ktoś dołączy do grona czytelników. A tymczasem do soboty :*

PS Od rozdziału 90 będzie duużo Kendalla i Jo :D

PS Zapraszam na RHMF :) 




# Translate

# Znajdź rozdział