Odpoczywałem
po ciężkim dniu w swoim małym gabinecie. Zaparzyłem sobie kawy i wyjrzałem
przez okno. Widok cmentarza tak niedaleko mojego miejsca pracy nie działał
pozytywnie. Mimo to, można do tego się przyzwyczaić. W sumie nic mnie już nie
zaskoczy. Po pięciu latach stażu w szpitalu psychiatrycznym człowiek wpada w
pewnego rodzaju znieczulicę. A teraz już jestem doktorem. Pamiętam pierwsze dni tutaj. Te opętane twarze,
napady agresji, daremne próby samobójcze. Kiedyś może to robiło na mnie
wrażenie, teraz niezbyt…
-
Logan!- do gabinetu wparowała moja zadyszana koleżanka Susan.- Jesteś
potrzebny! Payson…- to nazwisko postawiło mnie na równe nogi. Nie potrzebowałem
po tym żadnego dalszego tłumaczenia. Biegliśmy razem przez korytarz wprost do
celi numer dwa, celi Marylin Payson, chorej na schizofrenię pacjentki, która
przysparzała mi najwięcej problemów. Złapała się mocno krat i nadprzyrodzonymi
siłami próbowała je wygiąć, aby wydostać się na wolność. Była tak
niebezpieczna, że z pokoju bez klamek przeprowadzono ją do zwykłej celi. Głową
rozbiła szybkę w drzwiach, a Susan musiała zszywać jej rozcięcia. Wrzeszczała
niemiłosiernie machając przy tym swoimi rozczochranymi, czarnymi jak węgiel
włosami. Upiornie kontrastowały z jej bladą jak papier twarzą i sińcami pod
oczami. Wyglądała jak wrak człowieka.
-
Zaraz poczujesz się lepiej.- poinformowałem ją kiedy dołączyła do mnie eskorta
składająca się z dwóch olbrzymów. Chciałem wyjąć potrzebny mi sprzęt z apteczki
kiedy wyciągnęła rękę przez kraty. Siłą niedźwiedzia przyciągnęła mnie do
siebie tak, że o mało co nie zderzyłem się czołem z kratownicami.
-
Ty będziesz następny!- wyrzuciła mi w twarz plując mi w oczy. Jeden z osiłków
wyswobodził mnie z jej uścisku, a drugi będąc już w celi, unieruchomił ją.
Puściłem jej słowa mimo uszu, mówiła mi to codziennie. Musiałem zacząć bardziej uważać na siebie.
Jeśli coś mi się stanie, szpital nie zadzwoni po policję. Tak to już jest w
takich miejscach jak to. Chorzy przecież nie wiedzą co robią.
-
Zostawcie mnie! Puszczajcie!- wierzgała się i szarpała próbując wyswobodzić się
z ich objęć. Bluźniła bez przerwy. Nie dała się zastraszyć lobotomią przez
strażników. Często miała takie napady złości. Każdy zdążył już się przyzwyczaić.
Przygotowałem strzykawkę i w wbiłem ją w jej ciało. Jęknęła cicho, jednak
powoli się uspokajała.
-
Musisz wziąć też tabletki.- podałem jej koreczek, w którym znajdowała się pigułka
równie biała jak ściany na korytarzu. Moim obowiązkiem było dopilnowanie, aby
ją przyjęła. Tutaj pacjentów pozbawia się prywatności. A w dodatku wszystkiego
czym mogła zrobić sobie krzywdę. Spodnie nie były za długie, a buty były
pozbawione sznurówek. Łyknęła tabletkę, ale już nie miała siły rzucić we mnie
plastikiem jak to zazwyczaj robiła. Położyła się na zimnej posadzce i skuliła
nogi. Tak wybuch agresji przerodził się w cichy płacz. Opuściłem celę, a
następnie wróciłem do siebie.
Miałem
w tym tygodniu nocną zmianę. Z nudów zacząłem wertować po raz kolejny akta należące
do Marylin Payson. Dziewczyna sporo się nacierpiała w swoim życiu. Jej ojciec
był alkoholikiem, który ciągle bił ją i jej matkę, która niedawno zmarła.
Ojciec obwiniał ją za to i w dodatku zgwałcił. Przywieziono ją do szpitala po
tym jak go zamordowała. Zasztyletowała go z zimną krwią. Tłumaczyła się, że
słyszała głosy, które kazały jej to zrobić. I z tego co mi wiadomo to te głosy
nawiedzają ją do dziś. Ale to oczywiście bzdura. Czegoś takiego nie ma. Jestem
mądrym i inteligentnym człowiekiem, wykształconym psychiatrą. Czasami Payson
śmieje się mówiąc, że niczego nie żałuje, a czasami wpada w rozpacz po tym co
zrobiła. To była zaawansowana schizofrenia. Potrzeba długiej oraz intensywnej terapii, aby ją
wyleczyć.
Wsadziłem
papiery do teczki, ponieważ usłyszałem szmery. Czułem jak ktoś snuje się
korytarzem.
-
Panie Tomson, czy to Pan?- zadałem dostatecznie głośno pytanie ze swojego
gabinetu, aby strażnik mnie usłyszał. Ne otrzymałem odpowiedzi. Spojrzałem na
zegarek, dochodziła już druga. Opuściłem tą ciasną klitkę zostawiając włączoną
lampkę. Nie mogłem zapalić światła na korytarzu, ponieważ znów wywaliło korki.
Snułem się po korytarzu pogrążony w egipskich ciemnościach. Nie widziałem
czubka własnego nosa, więc poszedłem po najmniejsze źródło światła, świeczkę.
Zapaliłem ją i kontynuowałem swoją mroczną wędrówkę.- Panie Tomson?- spytałem
ponownie gdy usłyszałem podejrzane szmery gdzieś niedaleko przed sobą. Powiem
szczerze, zląkłem się. Scena jak z jakiegoś taniego horroru. Ponadto poczułem
chłód, który popieścił mi nogi. Moje ciało pokryło się gęsią skórką.
-
Logaaan…- usłyszałem kobiecy szept.- Logaaan.
-
Kto t-tu jest?- zamarłem kiedy chłód zdmuchnął moją świeczkę. Szedłem po omacku
przed siebie.
-
To ja, Payson.- odezwała się już nie szeptem co pozwoliło mi rozszyfrować jej
głos. Podszedłem do jej celi, aby zapalić w niej lampkę. Zszokowało mnie to co
zobaczyłem. Nie było w niej Payson, choć kraty były zamknięte. Nagle poczułem
czyjąś rękę na swoim ramieniu. Odskoczyłem jak oparzony. Niestety jej twarz
była tak blada, że widziałem ją w ciemności, a ciemne włosy zlewały się z tłem.
-
Jak wyszłaś z celi?- spytałem niedowierzając. Odpowiedziała mi tylko cichym
śmieszkiem pod nosem. Chciałem zawołać ochronę żeby wpakowali ją z powrotem do
środka, jednak przyłożyła mi palec do ust. Był zimny jak u trupa.
-
Ciiii…- ten głos nie uspakajał mnie ani trochę. Zabrałem jej palec z mojej
twarzy.
-
Jak wyszłaś z celi?- ponowiłem swoje pytanie już ciszej.
-
Normalnie.- zaśmiała się.- Chciałam zrobić sobie krótki spacer wzdłuż
korytarza. Chcesz przejść się razem ze mną?
-
Nie jesteśmy na Ty.- delikatnie się
od niej odsunąłem bojąc się, że zrobi mi krzywdę.
-
Oh, daj spokój. Nie bój się mnie.- dodała po chwili jakby czytała mi w myślach.
Choć z teoretycznego punktu widzenia jest to niemożliwe, bo odpowiada za to
czysty przypadek.
-
Ty i te twoje mądre myśli…- westchnęła.
-
Co ty możesz wiedzieć co ja myślę. Mój umysł jest dla ciebie niedostępny.
-
W to wątpię. A wiesz o czym ja myślę? A raczej o kim…
-
O kim?- sam nie wierzę w to, że ją o to zapytałem.
-
O Susan. Twojej koleżance z pracy. Twojej byłej dziewczynie, która cię
zostawiła.
-
Skąd ty o tym wiesz?- chyba dobrze, że nie widziałem wtedy wyrazu swojej
twarzy. Mogłem się tylko domyślać jak głupio wygląda.
-
Ja wiem o tobie wszystko.- uśmiechnęła się.- Nadal jesteś na nią zły, że wolała
innego. Ja bym tego na twoim miejscu tak nie zostawiła…- pokręciła głową.
-
Jesteś chorą wariatką!- podniosłem głos. Wyprowadziła mnie z równowagi.- Panie
Tomson!- zawołałem na całe gardło.- Ochrona! Panie Tomson!
Poczułem
jak ktoś mną potrząsa. Otworzyłem natychmiast oczy. Rozejrzałem się wokół. A
więc to był tylko sen… Odetchnąłem z ulgą. Złapałem się za głowę. Pan Tomson
obudził mnie w ręce trzymając tasak. Wystraszyłem się tak, że o mało nie
spadłem z obrotowego krzesła. Zmrużyłem oczy, ponieważ doszło do nich jasne
poranne światło. To stało się tak szybko.
-
Nic Panu nie jest?- spytał strażnik.- Krzyczał Pan przez sen. Proszę być już
spokojnym.
-
Nic mi nie jest...- wyrównałem oddech do normalnego tempa.- Trudno się uspokoić
jeśli budzi cię z koszmaru człowiek z nożem w ręce.- wskazałem na przyrząd.
-
Oh przepraszam.- upuścił dłoń, w której trzymał ostre narzędzie.- Chciałem
zrobić sobie śniadanie, ser pokroić. No taki nóż tylko mi został no i…- zaczął
się nieudolnie tłumaczyć.
-
Wie Pan, że na terenie szpitala nie można przynosić takich rzeczy? Jeśli chciał
Pan nóż trzeba było się udać do stołówki. Czy Pan zdaje sobie sprawę co mogłoby
się stać gdyby to trafiło w ręce któregoś z pacjentów?
-
Przepraszam.- pokornie schylił głowę.
-
Proszę mi to oddać.- wyciągnąłem do niego rękę. Bez sprzeciwu to zrobił.
Otworzyłem szufladę i włożyłem do niej narzędzie, a następnie zamknąłem ją na
klucz.- Nie powiem o tym przełożonemu, bo Pana lubię i pracuje Pan tutaj tyle
czasu. Jednak gdy dojdzie do kolejnej takiej sytuacji to nie będę miał innego
wyjścia. Proszę już iść.- grzecznie wyprosiłem go z gabinetu.
Sam
musiałem się podnieść. Za chwilę mam obchód. Musiałem znaleźć jeszcze Susan. W
drugim pomieszczeniu jej nie było. Zdenerwowałem się, bo z pewnością znowu
gdzieś romansuje z Adamsonem, tym pielęgniarzem. Wiem, że nie jesteśmy już
razem, jednak trudno jest mi czasem tak pracować. Niestety ten zawód wymaga ode
mnie profesjonalizmu, w którym jeszcze potrafię się odnaleźć. Susan szła
korytarzem poprawiając kołnierzyk.
-
Cześć Logan.- przywitała się promiennie.
-
Cześć.- odpowiedziałem już mniej przyjemnie.- Zabieraj sprzęt. Idziemy najpierw
do Payson.
W
tej Payson było coś dziwnie intrygującego. Muszę przyznać, że zaciekawił mnie
szczególnie jej przypadek. Sprawiała takie wrażenie, że skądś ją znam, jednak
nigdy przedtem nie widziałem jej na oczy. Gdy tu trafiła, powiedziała, że tylko
mnie pozwoli siebie leczyć co mnie bardzo zaskoczyło. Ale to czy leczenie robi
postępy to już daje wiele do życzenia. Często budziła się w nocy i mnie wołała.
W większości tylko po to, abym przy niej po prostu był. A za dnia było zupełnie
odwrotnie. Żywiła do mnie najgorsze uczucia. Nie brałem tego do siebie.
Musiałem trzymać dystans. Takie zachowanie jest niestety w takich miejscach
normalne.
Podeszliśmy
do jej celi. Skrzywiłem się tym widokiem. Złapała się krat zakrwawionymi
palcami. Musiała chyba tak drapać paznokciami wszystko co się da, że je
pozrywała. Zjawili się ochroniarze, którzy zazwyczaj towarzyszyli mi przy
wizytach pacjentów dla mojego bezpieczeństwa. Pokręciłem głową w jej stronę z
politowaniem. Spojrzałem na jednego z osiłków.
-
Przydadzą się kajdanki. Będę opatrywał ręce.- skinęli głową. Spojrzałem na
Susan.- Podaj mi środki dezynfekujące i bandaże. I najlepiej potnij go na
dziesięć części. Zwykły plaster nie wystarczy.- westchnąłem patrząc na dłonie
pacjentki, która została już unieruchomiona.
Pacjentka
syczała za każdym razem gdy dezynfekowałem jej rany. Susan podawała mi gotowe
opatrunki.
-
Sama sobie zgotowałaś takie cierpienie…- powiedziałem do Payson.- Trzeba było
tego nie robić.
-
Sam to jeszcze wkrótce poczujesz.- zaczęła mi grozić.
-
Aha.- odpowiedziałem krótko nie przerywając opatrywania w tym momencie palca
wskazującego u prawej ręki. Dziewczyna była zezłoszczona, że nie biorę jej na
poważnie. Nie miałem się czego bać. Ochroniarze są do mojej dyspozycji. Zawsze
można ją łatwo unieszkodliwić środkiem uspokajającym lub czymś mocniejszym
jeśli jest taka potrzeba. Kiedy skończyłem, przykucnąłem przed nią.- Ktoś będzie musiał umyć cię za ciebie. Nie możesz tego zamaczać.- podniosłem się następnie z lekkim trudem i opuściłem pomieszczenie. Nie wiem dlaczego, ale na wszelki wypadek dopilnowałem czy strażnicy zamykają dokładnie zamek od celi numer dwa. Ten sen ciągle mnie prześladował.
Reszta dnia minęła równie pracowicie. Zjadłem kolację w gronie reszty moich znajomych z pracy, a następnie wróciłem do swojego gabinetu. Rozejrzałem się dookoła. Ciasny, ale własny. Lubiłem spędzać tu wolne chwile. W sumie lubiłem to miejsce bardziej niż własny dom, do którego nie mam po co wracać. To już piątek. Ostatni dzień nocnej zmiany. Nawet nie wiem kiedy zamknęły mi się oczy.
Śniło mi się coś dziwnego... wręcz przerażającego. Na początku była ciemność, a później zrobiło się trochę widniej. Patrzyłem z perspektywy jakiejś osoby. Miał na sobie biały fartuch, podobny do mojego. Spojrzał w dół, aby zobaczyć swoje kroki. Chyba się skradał, tak to wyglądało. W jednej ręce ściskał coś, nie widziałem co, a drugą ręką uchylił lekko drzwi. Ktoś leżał na sofie pogrążony w śnie. W pewnym momencie osoba, w której ciele byłem uniosła wysoko rękę i wbiła przyrząd prosto w serce. Dopiero się zorientowałem, że to był nóż. Tasak Pana Tomsona.
W pewnym momencie ktoś mną potrząsnął. To był Adamson. Przestraszony z sercem walącym mi jak oszalałe, podniosłem się na równe nogi. Nagle za mną pojawiło się dwóch ochroniarzy, którzy mnie unieruchomili. Nie wiedziałem co się dzieje. Wtedy rozejrzałem się i zobaczyłem gdzie się znajduje. Spojrzałem w co byłem ubrany. W mojej głowie powstał mętlik.
- Nie, nie, nie...- pokręciłem szybko głową.- Co tu jest grane? Czy ja śnię?!- znajdowałem się w celi numer dwa. Miałem na sobie przestarzałą koszulkę i spodnie, a buty ledwo trzymały się na nogach, bo zniknęły z nich sznurówki.- Co do jasnej cholery tu się dzieje?!- zacząłem się wierzgać. Próbowałem wyrwać się z ich uścisków, jednak na darmo.
- Spokojnie...- Adamson wyciągnął strzykawkę. Doskonale wiedziałem z czym. Wbił mi ją w rękę. Syknąłem.- Zaraz będzie lepiej.- powiedział sucho. Opuścił cele, a za nim dwóch ochroniarzy. Rozmasowałem swoje ręce i zastygłem w miejscu. Każdy palec miałem zabandażowany. Podbiegłem do krat.
- Czekaj!- zawołałem lekarza. Odwrócił się w moją stronę. Słuchał co mam do powiedzenia.- Co tu się dzieje? Czemu tu jestem?
- Codziennie mnie o to pytasz. Nie mam już siły.
- Co?- pisnąłem.- Powiedz! I gdzie jest Susan?
- Logan...-spojrzał na mnie z politowaniem zakładając ręce.- Zabiłeś ją. Wbiłeś tasak w jej ciało siedem razy.- poczułem się jakbym oberwał czymś ciężkim po twarzy.
- Nie!-zaprzeczyłem.- To nie ja! Nie ja!To Marylin Payson! Ona była w tej celi. Rozmawiałem z nią...
- Logan. Kogoś takiego wcale tu nie było. To siedzi w twojej głowie. Nikt taki nie istnieje.
- Ale ona istnieje!- uparłem się. Wiedziałem, że mówię prawdę. Przecież ja nie oszalałem. Jestem psychiatrą, a nie psychicznie chorym pacjentem tego wariatkowa! To wszystko nie miało sensu!
- Wczoraj i kilka dni temu powtarzałeś, że Payson kazała ci to zrobić. Gdybym wiedział, że jesteś tak zazdrosny o Susan...- nie dokończył. Odwrócił się i poszedł przed siebie. A mi zmiękły nogi. Czułem jak wstrzyknięty środek włada nad moim ciałem. Po chwili znów zapadłem w sen...
* No dobra. Moim skromnym zdaniem jednorazówka wyszła psychiczna. Mam nadzieję, że to ogarniacie :) Chris, nie wiem czy opłacało Ci się tyle czekać, ale myślę, że chyba tak :D Możecie zostawić równie psychiczne komentarze :P
Reszta dnia minęła równie pracowicie. Zjadłem kolację w gronie reszty moich znajomych z pracy, a następnie wróciłem do swojego gabinetu. Rozejrzałem się dookoła. Ciasny, ale własny. Lubiłem spędzać tu wolne chwile. W sumie lubiłem to miejsce bardziej niż własny dom, do którego nie mam po co wracać. To już piątek. Ostatni dzień nocnej zmiany. Nawet nie wiem kiedy zamknęły mi się oczy.
Śniło mi się coś dziwnego... wręcz przerażającego. Na początku była ciemność, a później zrobiło się trochę widniej. Patrzyłem z perspektywy jakiejś osoby. Miał na sobie biały fartuch, podobny do mojego. Spojrzał w dół, aby zobaczyć swoje kroki. Chyba się skradał, tak to wyglądało. W jednej ręce ściskał coś, nie widziałem co, a drugą ręką uchylił lekko drzwi. Ktoś leżał na sofie pogrążony w śnie. W pewnym momencie osoba, w której ciele byłem uniosła wysoko rękę i wbiła przyrząd prosto w serce. Dopiero się zorientowałem, że to był nóż. Tasak Pana Tomsona.
W pewnym momencie ktoś mną potrząsnął. To był Adamson. Przestraszony z sercem walącym mi jak oszalałe, podniosłem się na równe nogi. Nagle za mną pojawiło się dwóch ochroniarzy, którzy mnie unieruchomili. Nie wiedziałem co się dzieje. Wtedy rozejrzałem się i zobaczyłem gdzie się znajduje. Spojrzałem w co byłem ubrany. W mojej głowie powstał mętlik.
- Nie, nie, nie...- pokręciłem szybko głową.- Co tu jest grane? Czy ja śnię?!- znajdowałem się w celi numer dwa. Miałem na sobie przestarzałą koszulkę i spodnie, a buty ledwo trzymały się na nogach, bo zniknęły z nich sznurówki.- Co do jasnej cholery tu się dzieje?!- zacząłem się wierzgać. Próbowałem wyrwać się z ich uścisków, jednak na darmo.
- Spokojnie...- Adamson wyciągnął strzykawkę. Doskonale wiedziałem z czym. Wbił mi ją w rękę. Syknąłem.- Zaraz będzie lepiej.- powiedział sucho. Opuścił cele, a za nim dwóch ochroniarzy. Rozmasowałem swoje ręce i zastygłem w miejscu. Każdy palec miałem zabandażowany. Podbiegłem do krat.
- Czekaj!- zawołałem lekarza. Odwrócił się w moją stronę. Słuchał co mam do powiedzenia.- Co tu się dzieje? Czemu tu jestem?
- Codziennie mnie o to pytasz. Nie mam już siły.
- Co?- pisnąłem.- Powiedz! I gdzie jest Susan?
- Logan...-spojrzał na mnie z politowaniem zakładając ręce.- Zabiłeś ją. Wbiłeś tasak w jej ciało siedem razy.- poczułem się jakbym oberwał czymś ciężkim po twarzy.
- Nie!-zaprzeczyłem.- To nie ja! Nie ja!To Marylin Payson! Ona była w tej celi. Rozmawiałem z nią...
- Logan. Kogoś takiego wcale tu nie było. To siedzi w twojej głowie. Nikt taki nie istnieje.
- Ale ona istnieje!- uparłem się. Wiedziałem, że mówię prawdę. Przecież ja nie oszalałem. Jestem psychiatrą, a nie psychicznie chorym pacjentem tego wariatkowa! To wszystko nie miało sensu!
- Wczoraj i kilka dni temu powtarzałeś, że Payson kazała ci to zrobić. Gdybym wiedział, że jesteś tak zazdrosny o Susan...- nie dokończył. Odwrócił się i poszedł przed siebie. A mi zmiękły nogi. Czułem jak wstrzyknięty środek włada nad moim ciałem. Po chwili znów zapadłem w sen...
* No dobra. Moim skromnym zdaniem jednorazówka wyszła psychiczna. Mam nadzieję, że to ogarniacie :) Chris, nie wiem czy opłacało Ci się tyle czekać, ale myślę, że chyba tak :D Możecie zostawić równie psychiczne komentarze :P
To było MEGA ZAJEBISTE WYKURWISTE W. CHUJ !!! Warto było czekać taki ogrom czasu, oj warto. Nie wiem dlaczego, ale cały czas miałem przed oczami Logana z odcinka Big Time Pranks, gdzie przygotowywał wybuchowe koktajle, ten biały fartuch... ;) To co przeczytałem było wspaniałe, Henderson w roli psychicznego psychiatry, geniusz, GENIUSZ!!! Kocham Cię! Czuję, że na jednym razie się nie skończy, bd wracał do tego opowiadania bo podbiło moje serce ;*** <3
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się cieszę czytając takie słowa :* aż tak pozytywnej reakcji się nie spodziewałam. Wspaniale, że uważasz jak opłacało się czekać. Dowartościowanie wzrasta. Ty sie cieszysz, to ja też :*
UsuńOh my Godness! Amazing!!! Nadal zaskakujesz swoimi pomysłami. Jeszcze czegoś takiego nie było. Niespodziewany zwrot akcji :) Ja tez nie raz to przeczytam. Total masterpiece <3 hmm wychodzi na to ze to Logan jest tym psychicznym. Oj tyle chcialabym jeszcze napisac ale czas konczyc. Wspanialy shocik :*
OdpowiedzUsuńŁOSZ KU**A !! Czegoś takiego to się nie spodziewałam. Przerosłaś moje oczekiwania dziewczyno! Takie rzeczy to ja lubię :) Nie koncz na jednym, zrób kontynuacje :) See ya, K.C.
OdpowiedzUsuńWoooow ja nie mg zajebiste afaf
OdpowiedzUsuńPoczątek przerażający.. Ale bardzo wciągający ;).
OdpowiedzUsuńPostać Payson mnie trochę przeraziła, skąd bierzesz takie pomysły to nie wiem, ale zazdroszcę :).
Matko.. Sama się przeraziłam na początku czytając to.
Końcówka to naprawdę świetna robota! ;d.
Genialna <3. Geniusz ;).
Po przeczytaniu tego stwierdzam, że to moja ulubiona. Uwielbiam takie psychiatryczne klimaty. Trochę grozy i niespodziewany obrót akcji. Nieziemskie to było :)
OdpowiedzUsuńTo mi pachnie Gothiką :) Ciri
OdpowiedzUsuńO jak... schizolsko! No, tego się nie spodziewałam z twojej strony. Brawo, niezłe zaskoczenie.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie super! Trzymaj się!